środa, 4 marca 2015

Rozdział 4

*Nannine*
Wytarłam włosy, nie starając się ich wysuszyć. Moja odporność nie była najgorsza i może nie zachoruję. Odłożyłam piżamę pod kołdrę i podeszłam do kaloryfera. Odwiesiłam mokry ręcznik na niego. Zerknęłam w okno, aby zaraz się uśmiechnąć. Nareszcie nie padało. Świeciło słońce i z tego co wskazywał termometr, było ciepło. Może zezwolą na wyjście do parku na terenie ośrodka. Zdecydowanie wolałam przebywać na świeżym powietrzu, niż ciągle zamknięta. Niby przyzwyczaiłam się do tych 'moich czterech ścian', ale zawsze wyjść, posłuchać odgłosów natury jest przyjemnie. Lubię jak delikatny wietrzyk owiewa moją twarz, a śpiew ptaków pieści moje uszy. Coś niesamowitego, co zawsze pozwala mi na chwilę wytchnienia. Nie potrzeba słów by komunikować się z naturą. Wystarczą gesty lub zwykła, cenna cisza. A ja tego właśnie potrzebowałam. Spokoju. Wtedy miałam lepszy humor i nie starałam się nawet wracać myślami do przykrych wspomnień. Dobra pogoda izolowała mnie od problemów. Bardzo dobry sposób na przetrwanie. Inaczej już dawno bym zwariowała. 
Odwróciłam się od okna i podeszłam do krzesła, na którym przygotowałam parę ciepłych skarpetek, które wolałam nosić niż trampki. Tutaj i tak było bardzo czysto. Wręcz sterylnie. Musiałam znaleźć doktor Pietrovną i zapytać, czy mogę dzisiaj wyjść. To ona wystawiała dla mnie zgody. Westchnęłam głośno, po czym ruszyłam ku wyjściu z pokoju. Nacisnęłam delikatnie klamkę, rozchyliłam drzwi i zrobiłam zbyt szybko kilka kroków do przodu. W jednej chwili wpadłam na coś lub kogoś i upadłam na podłogę z łomotem. Wszystko mnie bolało. Oszołomiona podniosłam się na łokciach i próbowałam wstać, ale jakoś marnie mi to szło. Poczułam parę rąk, które w niesamowicie szybkim tempie uniosły mnie do góry. Gdy tylko stanęłam o własnych nogach, odwróciłam się do osoby, która mi pomogła. Jak się okazało był to mężczyzna. Miał średniej długości, kręcone loki, niesamowite zielone oczy i piękne, malinowe usta. Był dość wysoki i muskularny. Przykuwał uwagę. Ubrany był w taki sam fartuch jak doktor Tomlinson. Zdziwiłam się, co ten chłopak tu robi. Przecież nigdy go tu nie było. Może jest nowy? Nie. Nie przyjmują tu nowych lekarzy od bardzo dawna. Kiedy ocknęłam się wreszcie, zorientowałam się, że patrzę się z otwartą buzią na mężczyznę. Po plecach przeszły mi ciarki. Przełknęłam ślinę i zapytałam:
- Kim jesteś?
Loczek nie wiedząc co odpowiedzieć, spoglądał wszędzie, tylko nie na mnie.
Podejrzane....Mężczyzna potarł rękoma spodnie i mnie ominął, ale zaraz zawrócił.
- Przepraszam panią. Jestem zaproszony do tego ośrodka na wizytę do specjalnego pacjenta - zamyślił się. - Proszę, może pani wie gdzie znajdę salę pacjenta, który jest pod ochroną.
Zastanowiłam się przez moment. On mógł umówić o tym facecie, o którym wspominał mi doktor Louis. Zabronił mi kręcić się na drugim piętrze przy izolatce.
Zawahałam się. Nie byłam pewna, czy mogę ufać temu facetowi. W końcu widzę go pierwszy raz na oczy. No ale skoro niby jest umówiony, to chyba ma prawo to wiedzieć...
- T-tak wiem - wyszeptałam, choć wcale nie miałam tego w zamiarze.
Mężczyzna widać troszkę się zdziwił moją odpowiedzią. Chyba ze względu na mój szept.
Spokojnym krokiem, rozmówca zbliżył się do mnie i delikatnie pogładził moje ramie. To było trochę... dziwne? Poczułam od niego dobro. To był taki gest, którego rzadko doświadczam.
Spojrzałam mu prosto w oczy i nieco się wystraszyłam widząc nie małą ciemność. Miał coś, co było ciężkie do odszyfrowania.  Cofnęłam się o krok. Czułam, że brakuje mi nieco przestrzeni. Pomyślałam o tym pacjencie. Był... groźny z tego co wiem. Tylko nieliczni mięli do niego wstęp.
- Dziękuję - wymruczał i dokładnie mi się przyjrzał.
Spuściłam głowę, czując jak na moich policzkach pojawia się rumieniec. Czemu tak bardzo zawstydzał mnie lekarz? Z lekarzami miałam kontakt codziennie. Nie powinnam tak reagować - skarciłam siebie w duchu.
- Więc gdzie jest ta sala? - zapytał, ponownie zwracając moją uwagę na siebie. Posłał mi uśmiech. - Pogubiłem się tutaj troszeczkę, a muszę koniecznie przyjść do niego z wizytacją. Śpieszy mi się - wyjaśnił spokojnie. Przytaknęłam, wyprzedzając go. Odwróciłam się. Stał osłupiały. Zachęciłam go ręką, aby za mną szedł. Po chwili doktor szedł tuż obok mnie. Przeszliśmy przez ciemny korytarz, który oświetlały malutkie lampki co kilka metrów, później wspięliśmy się po schodach, aż w końcu doszliśmy do pożądanej części budynku.
- To tutaj - wymamrotałam lekko przestraszona.
- Wielkie dzięki. Zobaczymy się jeszcze? - zapytał z nadzieją.
Nie byłam pewna co odpowiedzieć, więc tylko skinęłam głową i już miałam iść, jednak zostałam zatrzymana.
Odwróciłam się, a nowo poznany mężczyzna zbliżył się do mnie. Czułam jego oddech na swojej twarzy. Po moim ciele przeszły dreszcze, co chyba zauważył zielonooki, ponieważ uśmiechnął się delikatnie. Przeczesał palcami włosy i pochylił się. Musnął ustami mój policzek. Zaskoczona stałam w miejscu, nie rozumiejąc dlaczego obdarzył mnie pocałunkiem. Podniosłam rękę i potarłam skórę, której przed chwilą dotykał ustami. To miłe uczucie.
- Do zobaczenia - odparł zachrypniętym głosem i przeszedł obok, wchodząc do pomieszczenia za zgodą dwóch policjantów.
Zamrugałam oczami i odwróciłam się. Chyba powinnam wrócić. Nie mogłam tutaj stać. Szybko pokonałam korytarz i zeszłam na dół w poszukiwaniu doktor Pietrovnej.
Zastanawiałam się nad tym, czy powiedzieć jej o tym doktorze, którego spotkałam i nieco o niego wypytać, lecz stwierdziłam, że nie jest mi to tak bardzo potrzebne. Chciałam  tylko jak najszybciej do niej dotrzeć. Nagle zza rogu wyłonił się wkurzony doktor Tomlinson. W pierwszej chwili zignorował mnie, lecz później złagodniał patrząc na mnie i zatrzymał się tuż obok.
- Coś się stało? Potrzebujesz czegoś? - spytał z troską. Był świetnym lekarzem. Mówiłam już, prawda?
- Nic się nie stało. Chciałabym znaleźć tylko panią doktor Pietrovną - oznajmiłam miłym głosem.
- Ach, tak. Poszukaj w sali terapeutycznej numer cztery. Tam powinna być - wymamrotał uśmiechając się szeroko do mnie.
- A, dziękuję - skinęłam wdzięcznie głową i udałam się do pożądanej sali.
Po drodze minęłam kilku lekarzy oraz podopiecznych. Z nikim się tu tak naprawdę nie znałam. Nie miałam koleżanek, a co dopiero kolegów. Może kojarzyłam nieco ich imiona, ale nie kłopotałam się rozmową z nimi. Wolałam własne towarzystwo.
Kiedyś, przed śmiercią mamy miałam grupkę znajomych, ale teraz? Nie wyobrażam sobie tego. Stałam się typem samotniczki. Pozwoliłam, aby każdy się ode mnie odsunął. I nie potrzebowałam nikogo. Nie lubiłam się żalić, a jedyną osobą której o wszystkim powiedziałam był mój psycholog. Tak miało pozostać. Nie wiedziałam, czy jak wyjdę będę w stanie odnaleźć się w świecie. Nawet nie miałam gdzie iść. Żadnej rodziny, mieszkania. Mojego taty nigdy nie znałam. Zginął na wojnie. Mogłam mówić o nim z honorem.
Dziadkowie? Nie utrzymywali z nami kontaktu. Nie sądzę, aby któreś chciało mnie widzieć. Nie mogłam się narzucać. Mogliby nawet mnie nie poznać. Posądzić o kłamstwo. Ale oni powiedzieli, że mi pomogą...Weszłam po cichu do sali terapeutycznej. Nie różniła się niczym od wszystkich innych pomieszczeń. Przeważała biel. Jak w szpitalu. Doktor siedziała na fotelu przy ławie i zapisywała cos w notatka. Podniosła wzrok, kiedy podeszłam bliżej. Była w wieku doktora Louisa. To znaczy trochę starsza. Ale zazdrościłam jej urody. To naprawdę piękna kobieta. Uśmiechnęła się do mnie i wskazała na drugi fotel.
- Proszę Nan. Usiądź. Jak się dzisiaj czujesz? - zapytała.
- Całkiem w porządku. Chociaż nie pada... - odpowiedziałam lekko nieobecna i zagubiona w swoich myślach.
Popatrzyłam za okno. Świeciło piękne słońce. Tak jak dzisiaj rano. Wzrok pani doktor również powędrował do okna. Chwilę później spojrzałam znów na nią, a ona na mnie, przy czym uśmiechnęła się przyjaźnie.
Poprawiła się na fotelu i odłożyła dokumenty na mały stolik. Chyba też miała dobry humor. Ale ona ma taki przeważnie. Czasami zastanawiam się, czy coś  potrafi ją mocno zdenerwować.
- Chciałabyś wyjść na spacer? - zasugerowała domyślnie, po czym wstała. - Zrobię nam kawy - dodała zadowolona z pomysłu i podeszła do ekspresu.
- Miałam właśnie pytać panią, czy mogłabym wyjść i posiedzieć na ławce. A co do kawy, to chętnie się napije - odparłam ochrypłym głosem. Jak już wspominałam, uwielbiam kawę, a szczególnie czarną.
Wzięłam głęboki oddech i znów spojrzałam przez okno. Jakiś drobny ptaszek siedział na parapecie i przyglądał mi się. Wyglądał całkiem zwyczajnie, ale przyjaźnie. Wykrzywiał głowę na boki i ćwierkał radośnie. Był taki pełen życia. Taki... szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Wyglądał jakby chciał się bawić. Podniosłam się z fotela i ruszyłam do parapetu. Delikatnie zastukałam palcami w szybę. Dzieliły nas również kraty, ale przyzwyczaiłam się ich nie zauważać. Zaćwierkał, lecz nie odleciał. Nie bał się. Musiał tutaj często przesiadywać.
- Wyobrażasz sobie, że mój kochany Louis, wczoraj wieczorem przyprowadził do domu psa i powiedział, że on zostaje. Tak po prostu - doktor wróciła do mnie i wręczyła filiżankę kawy. Oparła się tyłem o okno. Czułam jej wzrok na sobie, gdy ja przyglądałam się ptaszkowi, dalej jej słuchając.
- Kocham zwierzęta... a fajny ten piesek? - zapytałam, patrząc jak ptaszek odleciał. Coś musiało go wystraszyć albo po prostu... zgłodniał?
Westchnęłam i odwróciłam się do kobiety. Brunetka posłała mi uśmiech.
- Bardzo fajny - pokiwała głową i na moment odstawiła filiżankę na parapet. - Tylko taki wielki - pokazała rękoma, na co się zaśmiałam. - Wykąpał go, dał jeść i oświadczył "Alan śpi z nami".
Niesamowicie cieszyłam się na myśl o psie. Współczułam tylko pani doktor, że tej nocy musiała dzielić łóżko nie tylko z narzeczonym, ale i ich nowym współlokatorem. Musiało to wyglądać co najmniej śmiesznie.
Sięgnęłam po swoją filiżankę i upiłam z niej łyka. Dokładnie taka, jaką lubię. Przymknęłam oczy i poczułam jak płyn koi moje ciało, a ciepło rozchodzi się po  skórze.
Kiedy skończyłyśmy pić kawę, założyłyśmy lekkie swetry na ramiona i pomaszerowałyśmy na plac przed ośrodkiem, który pełen był zieleni. Mnóstwo kwiatów, drzew sprawiało, że choć na chwilę można było zapomnieć o tym, że jest się w Silver, a oczy mogły odpocząć od rażącej bieli w budynku. Czułam się całkiem dobrze. Na świeżym powietrzu, czuć jak słońce ogrzewa moją twarz. Idealnie. Gdy podniosłam powieki, zauważyłam że moja towarzyszka była rozmarzona. Nie musiałam nawet zgadywać o kim tak myśli. To było jasne. Też chciałabym się kiedyś tak bardzo zakochać. Nie widzieć świata poza tą osobą. Pójść z nią w ogień.
Być dla kogoś ważna. Mogłabym poświęcić dla miłości wszystko. Ale czy mnie to czekało? Jakiś książę z bajki na białym koniu? Na pewno nie tutaj.
Nagle poczułam ruch pani doktor. Spojrzałam na nią ponownie.
- Nan, przepraszam, ale ja muszę iść. Mam zaraz zajęcia z pacjentami. Przyślę tu kogoś, by z tobą posiedział, dobrze? - spytała wstając z ławki.
Zamrugałam kilkakrotnie, przetwarzając to, co powiedziała pani Pietrovna.
- Oczywiście. Nigdzie się stąd nie ruszę - powiedziałam lekko się uśmiechając.
Już po chwili byłam całkiem sama. Pogrążyłam się w błogiej ciszy. W pewnym sensie zażywałam właśnie szczęścia. Szczęścia, które było rzadkością jak dla mnie od długiego czasu. Nagle usłyszałam zbliżające się kroki, aż ktoś zasłonił mi słońce.
Szybko otworzyłam oczy. Myślałam, że to doktor zapomniała czegoś zabrać, lecz to nie była ona. Przede mną stał mężczyzna, któremu wcześniej wskazałam drogę. Był przebrany w czarną kurtkę.  Kontrastował z budynkiem. Uśmiechnął się nonszalancko i wskazał na miejsce obok mnie.
 - Mogę? - zapytał cicho.
Usiadłam wygodniej i spojrzałam na wprost. Ciekawa byłam tożsamości doktora, tak więc postanowiłam o to wypytać.
- Jak ma pan na imię? - spytałam nieśmiało, przerywając ciszę.
Spojrzał na mnie. Jego oczy po prostu mnie hipnotyzowały. Taka głęboka zieleń.
- Nie jest to istotne - rzucił, wzruszając ramionami. Zrobił coś, co było dziwne. Poprawił na moich ramionach sweterek i przejechał chłodnym palcami po mojej szyi, wywołując dreszcze. Później zabrał rękę i westchnął. - Jeszcze tutaj wpadnę. Ale chciałbym, abyś zachowała dla siebie to, że mnie widziałaś - wbijał we mnie ostre spojrzenie.
Spojrzałam na niego lekko skołowana. Dobrze, że w końcu nie powiedziałam pani doktor o nim. Miałabym teraz nie źle przerąbane. W tej chwili się go bałam. Wtedy przed pokojem i na zakazanym piętrze... nie. Nie mam pojęcia co się stało. Przecież on jest lekarzem. Nie może być taki dla pacjentów. Już nic nie rozumiem...
- Zrozumiałaś, sunshine? - wymruczał do mojego ucha, a dłonią przesunął po moim udzie. Zostawił Piekący, niewidzialny ślad na nim. Patrzył na mnie, jakby czekał na potwierdzenie.
Zdezorientowana i przerażona przytaknęłam szybko, a pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Nienawidziłam tego uczucia. Brakowało mi tchu, przestrzeni... powietrza.
Czułam się osaczona. Oddychałam szybko, co zauważył. Złapał moją dłoń w swoją znacznie większą.
- Sunshine, nie bój się. Słuchasz, nic ci nie grozi. Oddychaj głęboko - polecił i delikatnie mną potrząsnął.
Nie chciałam tu dłużej być. Chciałam się stąd ulotnić, zapaść pod ziemię.
Posłuchałam pana... mężczyzny i przez chwilę powolne i głębokie wdechy i wydechy pomagały, ale z czasem przestały. Pamiętałam, że przed oczami zrobiło mi się ciemno. Potem parę obrazów wyświetliło mi się w głowie. Zobaczyłam mamę. Patrzyła na mnie przepraszająco, a później...później huk. Strzeliła. Wtedy straciłam przytomność.
*Harry*
Gdy siedziałem w sali z moim szefem, czułem się nie komfortowo. Przeszywał mnie swoim lodowatym wzrokiem, który dobrze znałem. Nie lubiłem uczucia, kiedy ktoś mnie karał. Wręcz nienawidziłem. Poprawiłem fartuch i zerknąłem nerwowo na drzwi. Nikt mnie nie śledził, nie wszedł za mną. Oczywiście policjanci czekali, ale nie mieli powodów by tu zaglądać. Na razie. Miałem tylko nadzieję, że ta mała, która mnie tu przyprowadziła niczego nie namiesza i nic nikomu nie powie. Nie potrzebowałem zamieszania.
- Zostawiłeś mi wiadomość - wróciłem wzrokiem do Marcusa, który siedział na krześle z założonymi rękoma. - Więc chciałeś, abym się pojawił. Dobrze wiesz, że nam wszystkim zależy na złotym jabłku.
- Oczywiście, że wiem, że wszystkich zależy na jabłku, ale nie ma nic za darmo - powiedział nonszalancko.
Wywróciłem oczami. Byłem pewny, że będzie czegoś chciał. Zapewne wolności. Nie robił niczego dla kogoś, bo chciał pomóc. Zresztą to, co mógł mi dać, mogło przynieść fortunę. Zastanawiało mnie tylko jedno. Czy to czego chciał Marcus, było możliwe do wykonania?
Uniosłem brew i postukałem palcami w blat stołu, przy którym siedzieliśmy. Ta izolatka nie należała do najlepszych. Niewygodne, zniszczone, metalowe łóżko przykute do ściany. Wszędzie kraty i rzeczywisty brak klamki do drzwi. Wychodziło się za poleceniem. Elektronika robiła swoje.
- Czego więc chcesz, szefie? - spytałem gorzko.
- Czegoś cennego, czegoś, co jest cenne dla ciebie - odparł uśmiechając się w ten obrzydliwy sposób. Nigdy nie był uczciwy...
Pokręciłem głową. On mógł wszystko i to najbardziej mnie denerwowało. Kontrola Wszystkiego. Mógł mnie zniszczyć, albo mi pomóc.
- Masz do mnie zaufanie skoro chciałeś, abym cię zastąpił. Nie wymyślaj - grałem w jego grę. Nie miałem zamiaru nic po sobie poznać. Zacisnąłem mocniej zęby. - Załatwię ci wolność za to co dla mnie masz - zasugerowałem blondynowi. Przeniósł swoje ręce na blat stołu.
- To nie wystarczy - wyszeptał, próbując coś jeszcze ugrać. Wiedział, że ma mnie w garści.
Wstałem gwałtownie. Nie pozwolę mu...Nie. - To stad nie wyjdziesz. Masz praktycznie dożywocie - warknąłem wściekły. Nie po to tu przyszedłem.
- Chcesz, żeby Abigail była bezpieczna? - krzyknął za mną.
- Jest bezpieczna póki ty tu siedzisz. Co możesz? Cały gang stoi za mną. Nie za tobą. Tu jesteś nikim. Wariatem. Żółte papiery. To jedyne, czego się dorobiłeś - wyrzucałem z siebie raz za razem. Bylem podminowany. Nie miał prawa stawiać takich warunków.
- Jeszcze tu wrócisz - burknął rozzłoszczony.
- Tak myślisz - podszedłem do stołu i oparlem ręce o jego kanty. Spojrzałem na niego groźnie. Prychnął i spojrzał w bok. Potem po prostu wstał, momentalnie dociskając mnie do ściany.
Zapomniałem, że on nauczył mnie każdego ruchu.
- Ja to wiem. Nie zapominaj, kim jestem i gdzie twoje miejsce, szczeniaku - warknął prosto w moją twarz.
Odwróciłem głowę, próbując złapać więcej powietrza. Szarpnął mną jeszcze raz i odsunął się. Wziąłem głęboki oddech, kierując się do drzwi.
- Decyzja należy do ciebie - rzuciłem na odchodne. Później opuściłem pomieszczenie oraz budynek.
__________________________
Hejka miśki *.* !
Jak wam mija czas? Mamy nadzieję, że rozdział się wam podoba ;)
Jak widać to wszystko nie jest takie proste i na gwałt nie wiadomo, co się nie dzieje,
ale obiecujemy,że z czasem będzie coraz to ciekawiej :)
Czekamy na wasze komentarze!
Zapraszamy serdecznie na te blogi:
Vanillia
Justin Bieber Dark
Faster Than
Love Me Like You Do
Pozdrawiamy! Do następnego! <3
Papa!
POLECAMY : http://t.co/cG1FWSjMLy

12 komentarzy:

  1. Super rozdział :)
    Nanine się wszystkiego boi, ciekawe czy kiedyś ta trauma jej przejdzie
    Harry przyszedł z nią porozmawiać,a raczej nastraszyć ,aby nikomu nic nie mówiła, to będzie miało na nią zły wpływ :/
    Życze weny i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Już jest ciekawie bo był moment z Harry'm i Nannine ^^
    Już się nie mogę doczekać dalszego biegu wydarzeń ❤
    Ściskam
    You Belong With Me

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdział zresztą jak zawsze <3
    Podobał mi się wątek NANNINE i HARREGO <33

    OdpowiedzUsuń
  4. Super piszecie i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału xx Życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie piszesz, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału xx

    another-view-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. czekam na next! :) http://hechangesmylife-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. woooo super. nie mogę się doczekać dalszej części ;*
    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń