niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 6

*Harry*
Zamknąłem zmęczone oczy i jeszcze raz poprawiłem się na niewygodnym krześle. Było już późno, a ja uparcie siedziałem z Marcusem i negocjowałem. Nie podobało mi się to, że nie mogłem nic ugrać. Na zewnątrz czekali policjanci, myśląc że przeprowadzam wizytę lekarską. Pewnie.
- Albo załatwisz mi wolność, albo możesz pomarzyć o złotym jabłku. Koniec. Kropka - powiedział pewny siebie Marcus. Wiedział, że jak postawi mnie pod ścianą, to nie będę miał jak mu się sprzeciwić.
Czyli sytuacja podbramkowa.
- Przecież właśnie to ci oferowałem - westchnąłem. - Lecz jaką mogę mieć pewność, że mnie nie wykorzystasz? Ja zrobię wszystko, abyś mógł wyjść i nie dostanę tego, czego chcę? - uniosłem brew, patrząc wprost na niego.
Co dnia wydawał się korzystać z tego, że tu jest. Jak? Ja bym dawno zwariował, chociaż warunki ogólnie mieli nie najgorsze. Prócz tej nieszczęsnej izolatki.
- Nie masz wyjścia, Styles - powiedział uśmiechając się złowieszczo.
Tak, to prawda. Nie miałem wyjścia. Musiałem ryzykować wszystko. Albo będę coś z tego miał, albo nic, a zyska wolność. To było najgorsze. Wstałem i przeczesałem palcami włosy. Dyskusja dobiegła końca. Nic innego nie ugramy. Ciekaw byłem co będzie chciał jak wyjdzie. Co zniszczy. On nie miał sumienia. Zresztą ja też. Nie martwił się o kogoś. Złodzieje tak mają. Wywróciłem oczami i skierowałem się do wyjścia. Nie pozostało mi nic innego jak zastanawianie się nad planem jego wolności.
Opuściłem pomieszczenie za pozwoleniem policjanta. Na korytarzu było ciemne. Mniemam, że wszyscy spokojnie spali w swoich łóżka. Hm, czy moje sunshine też? Nie wiedziałem, co było w tej dziewczynie, ale intrygowała mnie. Taka niewinna, a bardzo posłuszna nastolatka. Postanowiłem udać się do jej pokoju. Odszukanie go było o wiele prostsze niż myślałem. Na każdych drzwiach wisiało imię i nazwisko podopiecznego.
A ja doskonale słyszałem jej oryginalne imię. Nannine. Ładne. Podobało mi się. Ściągnąłem biały fartuch i rzuciłem go na krzesełko pod ściana. Louis sobie go zabierze. Poprawiłem złotą obrączkę, a potem cicho nacisnąłem klamkę, aby wejść do środka.
Młoda dziewczyna spokojnie leżała w łóżku, oddychając miarowo, a światło księżyca padało na jej twarz. Była ładną dziewczyną. Jednak zupełnym przeciwieństwem do Abigail. Moja żona była ostra, impulsywna, doskonale utwierdzona w przekonaniu, że ma władzę, a Nannine delikatna, zagubiona i niepewna siebie. Nie znałem jej dobrze. Pff, praktycznie wcale jej nie znałem. Ale pokazała mi, że boi się sprzeciwiać, co było plusem. Wreszcie mogłem komuś rozkazywać. Ktoś mnie słuchał. Lubiłem mieć władzę nad wszystkim. A ta dziewczyna otworzyła mi masę możliwości, z których chciałem skorzystać. I to szybko. Pochyliłem się nad dziewczyną. Zamruczała coś niewyraźnie i wtuliła w policzek w poduszkę.
Zachichotałem pod nosem widząc ten uroczy widok. 'Uroczy' ? Skąd u mnie w ogóle to słowo... Dziwne.
Zbagatelizowałem swoje podejrzenia co do mojego słownictwa i kucnąłem przy łóżku dziewczyny. Ta widocznie wyczuła, że ktoś na nią patrzy, bo uchyliła lekko powieki. Kiedy dłużej mi się przyjrzała, odsunęła się nieco i szybko usiadła.
- Co ty tu robisz? - zapytała wystraszona.
- Dobry wieczór - wymruczałem w jej kierunku i nie spuszczałem z niej wzroku.
Zacisnęła ręce na kołdrze, co od razu zauważyłem. Spojrzałem na pilot, który leżał obok jej poduszki. Zapewne jeden przycisk i wezwie lekarzy. Prychnąłem.
- Nawet się nie waż, skarbie - zastrzegłem od razu.
- Bo co mi zrobisz? - spytała drżącym głosem. Bała się.
Pokręciłem głową i zabrałem pilot z dala od jej ciekawskich rączek. Wsunąłem dłoń do kieszeni spodni, aby wydobyć scyzoryk.
- Masz ładną buzię - przejechałem płaską częścią ostrza po jej policzku. - Po co ją szpecić.
- Po co to robisz? Miałam ci tylko pomóc tu wejść. Czego jeszcze chcesz? - wymruczała, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, wstępując na ostrze i spływając dalej w dół, dotknęła mojej skóry. Uśmiechnąłem się chytrze. Drżała, próbując odsunąć się ode mnie. Niestety za plecami miała jedynie ścianę i żadnej ucieczki. Już wtedy wiedziałem, że będę częstym gościem ośrodka Silver. Dla tej młodej damy, która bardzo mi się spodobała.
Wsunąłem dłoń pod kołdrę i dotknąłem jej nagiej nogi. Hm, koszula nocna. Ciekawie. Patrząc prosto w jej oczy, przesuwałem ręką wyżej.
Widziałem, że nie podobało jej się to, lecz ciało mówiło co innego. Miałem doświadczenie, co musiało ją zaintrygować. Pomimo jej karcącego i błagającego za razem spojrzenia, kontynuowałem swoje czyny. Pod palcami poczułem, jak po jej ciele przechodzą ciarki. A to wszystko moja zasługa.
Jak mogłem nie być zadowolony?  Moje starania przynosiły efekty. Co prawda nie chciałem, żeby aż tak się mnie obawiała, lecz chciałem żeby wiedziała o tym, kto tutaj rządzi. Dotknąłem jej uda i ścisnąłem delikatnie. Spokojnie ręką mogłem opleść jej nogę.
- Przyjdę do ciebie maleńka - wymruczałem. - Może jutro? A może za dwa dni?
- D-dlaczeg-go? - wybełkotała wystraszona. Albo faktycznie przeszkadzało jej moje towarzystwo, albo była dziewicą. Nie ma innych wyjść.
Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się znów.
- Bo cię polubiłem - stwierdziłem zadowolony. Nie robiłem nic złego wbrew Abbie. Każde z nas mogło się trochę zabawić.
I to było czymś, co lubiłem w naszym związku. Wolność. Bez żadnych pieprzonych zobowiązań. Bez zasad. No dobra. Może były jakieś drobne zasady, ale żadne z nas się ich nie trzymało.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Wzruszyłem ramionami, a moje długie palce natknęły się na jej delikatny materiał majtek.
Koronka? U nastolatki z ośrodka psychiatrycznego? Nieco dziwne. Ale nie powiem. Kręciło mnie to. Niewinność, a za razem nie samowita zmysłowość. Rzadkość? Jak najbardziej.
- Intrygujesz mnie - powiedziałem z podziwem oraz uznaniem. Spojrzała na mnie szklistymi,  niebieskimi oczami. Zbliżyłem twarz do jej twarzy, tak że mogła czuć mój oddech. Ręką zawędrowałem juz pod bieliznę.
Nagle jej nogi się zacisnęły. Rozczarowany zgromiłem ją wzrokiem.
- Zostaw mnie. Proszę - zaskomlała, a strumień łez pojawił się na obu policzkach. Ktoś musiał ją nie źle skrzywdzić, albo tak bardzo się bała.
- Nie podoba mi się Twój sprzeciw - ostrzegłem. Drugą ręką dotknąłem jej policzka i otarłem słone łzy, pomagając sobie również ustami. Dotarłem wargami do jej delikatnych, spierzchniętych które ucałowałem.
Dziewczyna nie oddała pocałunku. Była w szoku. Starałem się pogłębić pocałunek, ale Nannine zacisnęła mocno usta i próbowała  odsunąć ode mnie głowę.
Złapałem jej podbródek i zmusiłem do spojrzenia sobie w oczy. Nie chciałem, żeby zmusiła mnie do ukarania. Nie chciałem jej bić, a tym samym wystraszyć.
- Pożegnaj się ze mną grzecznie, Sunshine - mruknąłem, dotykając palcami jej płatków od zakazanego kwiatu.
- Cześć - rzuciła chłodno, patrząc mi prosto w oczy. Było ją stać na o wiele, wiele więcej. Poza tym nie chciała by mnie rozzłościć.
- Ładniej Nan, zanim mnie zdenerwujesz i pożałujesz. A potem będzie bolało - ostrzegłem powoli ją masując.
Dziewczyna zacisnęła mocno oczy i odchyliła głowę do tyłu. Wiedziałem, że jest jej dobrze.
- A więc? - ponagliłem.
Dziewczyna bez słowa wpiła się w moje usta, zaskakując mnie przy okazji. Odwzajemniłem jednak szybko jej gest, uśmiechając się w jej wargi. Przeniosłem ciężar ciała tak, że docisnąłem ją do ściany za plecami. Moja dłoń powoli pracowała, a usta zachłannie odbierały dziewczynie powietrza. Starała się nadążać za oddawaniem pocałunków, ale nie miałem wątpliwości. Robiła to pierwszy raz. Nie dziwiłem się. Tutaj raczej nie miała okazji, aby się troszeczkę rozerwać. Chciałem jej to umożliwić. W końcu miałem pewne możliwości. Kiedy i mi zabrakło powietrza, odsunąłem się od niej, by nieco go zaczerpnąć, po czym znów się w nią wpiłem. Dziewczyna niefortunnie uderzyła głową o ścianę i zaskomlała. Wypadki się zdarzają w nieprzewidzianych akcjach, prawda?
Nic wielkiego jej nie będzie. Nie przypuszczam, aby nastąpił wstrząs mózgu - pomyślałem z ironią. Przygryzłem jej dolną wargę i zabrałem dłoń, zostawiając ją w niedosycie. Na palcach czułem wilgoć, przed którą się tak broniła. Natury nie da się okłamać. Niestety.
- Do zobaczenia - szepnąłem i wstałem.
Naprawdę zamierzałem ją odwiedzić nie jeden raz. W życiu potrzebna jest rozrywka. Wyszedłem, zostawiając dziewczynę osłupioną. Zamknąłem szczelnie drzwi i udałem się do wyjścia z ośrodka.
*Nannine*
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Nie przez strach. Nie bałam się. Byłam zszokowana. Dlaczego...Kto to był? Na pewno lekarz? Nie wydawało mi się. Coś nie grało. Nie mógł być tym, za kogo się podał. No bo co za lekarz nawiedza podopieczne, grozi im scyzorykiem, całuje i zagląda do majtek? No coś mu się chyba pomyliło. Miałam totalny mętlik w głowie. Nie wiedziałam, co myśleć. Co najgorsze, on miał tu jeszcze przyjść. Zielonego pojęcia nie mam, czego on ode mnie chce. Po co mnie tak nachodzi?
Mogłam o wszystkim powiedzieć doktor Pietrovnej, ale uznałaby mnie za gorszą wariatkę, niż jestem. Nie uwierzyłaby. Nikt nie może wejść tak po prostu na teren ośrodka. No chyba, że się mu pomoże. Chyba nie powinnam tego robić. Popełniłam błąd, a teraz mogłam być prześladowana. Wyszłam z sali, w której teraz miałam zajęcia indywidualne i założyłam ciepły sweter. Mogli by chociaż włączyć ogrzewanie. Zawsze po nie przespanej nocy, było mi zimno. Nie ważne jaka pogoda wtedy była. Taka moja natura. Szybkim krokiem ruszyłam do pokoju, gdzie czułam się bezpiecznie. Planowałam zająć się książką, aby nie myśleć o nocy. To jedynie mnie męczyło. Nie chciałam się katować. Weszłam do środka, ale nie byłam sama. Na łóżku siedziała doktor oraz jakaś młoda blondynka.
- Witaj Nan - kobieta wstała i podeszła do mnie z uśmiechem. - To Tiffany. Jest w twoim wieku. Skonsternowana zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na kobiety.
- Hej... - wymamrotałam, spoglądając to na panią doktor, to na blondynkę. Tiffany była mniej więcej mojego wzrostu, miała długie, chude nogi, oraz blond włosy sięgające jej do pępka. Duże, brązowe oczy były lekko podkrążone, co oznaczało zmęczenie, lecz miły uśmiech sprawiał, że wyglądała na godną zaufania.
Uśmiechnęłam się nieco i właśnie przypomniałam, że prosiłam doktor Pietrovną o zapoznanie mnie z jakąś ciekawą duszyczką. Ucieszyłam się, że nie będę sama. Będę miała z kim porozmawiać. Może to nie oznaczyło przyjaźni na wieczności, ale dobrze jest się czasem do kogoś odezwać. Zwłaszcza, jeśli ta osoba była w twoim wieku. Oczywiście nie miałam nic naprzeciwko mojej ulubionej pani doktor. O właśnie ta o której myślałam, z uśmiechem zostawiła nas same. Dziewczyna wstała z łóżka i skubała palcami rękawy szarej bluzy. Nie mówiła nic, a patrzyła na mnie. Widać, że była nieśmiała. Może nawet bardziej ode mnie.
- To... długo już tu jesteś? - zapytałam, przerywając chwilę niezręcznej ciszy, która wydawała się trwać godzinami. Popatrzyłam prosto w oczy Tiffany i ujrzałam pewien rodzaj smutku. Może nie lubiła tego ośrodka...
Pokiwała głową w ciszy. Wskazałam na białe krzesło i usiadłyśmy przy stole. Przesunęłam ręką po blacie, zbierając książki. Miałam lekki bałagan. Nie myślałam, że ktoś dzisiaj do mnie przyjdzie. Oczywiście oprócz tego, kto uprzedził mnie, że może wpaść wieczorem...
Danielle Campbell ❤️❤️- Nie wypuszczali mnie wcześniej do innych osób - wyjaśniła spokojnie. - Miałam chorobę dwubiegunową, a raczej dalej mam i trudno mi było z tym walczyć. A teraz jest lepiej, więc nie muszę siedzieć sama.
- Ach... rozumiem - powiedziałam zmieszana. Nie znałam tej choroby tak dobrze, więc nie wiedziałam, że jest to aż takie uciążliwe. Posłałam dziewczynie ciepły uśmiech, dzięki czemu rozweseliła się nieco. Popatrzyłam na okładkę jednej z książek i głęboko się zamyśliłam.
- Lubisz książki? - zapytałam spoglądając na nową znajomą, jednocześnie unosząc powieść napisaną przez mojego ulubionego pisarza.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
- Lubię - przyznała. - Ale rzadko czytam. Nie mam cierpliwości. Szybko się denerwuję, jeśli coś mi nie pasuje, więc rzadko kiedy udaję mi się przeczytać całą książkę od a do z - wyjaśniła.
- Acha, rozumiem... jakbyś jednak chciała, to powiedz. Jak widzisz mam ich trochę - powiedziałam pod koniec nieco chichocząc pod nosem. Wstałam i poszłam odłożyć wszystkie lektury na miejsce. Było ich całkiem dużo, bo aż 5 półek. Każdą z nich przeczytałam. Uświadomiłam sobie, że potrzebuję czegoś nowego. Poproszę panią Pietrovną, żeby kupiła mi coś następnym razem.
- Masz jakieś hobby, ulubione zajęcie? - zagadnęłam Tiffany wracając do stolika.
- Nannine Przepraszam - spuściła głowę. Nie rozumiałam dlaczego wydawała się skruszona. Przecież nic nie zrobiła. - Nie umiem rozmawiać. Nikt w moim wieku dawno ze mną nie rozmawiał - poprawiła się na krześle. Teraz rozumiałam. Była tak oderwana od rzeczywistości, że nie miała ze mną wspólnych tematów i tego się wstydziła.
- Oh... nie przejmuj się. W takim razie możemy razem pooglądać telewizję. Może wtedy znajdzie się jakiś temat, do rozmowy - zaproponowałam, kiwając głową w stronę łóżka, na którym był pilot. Tiffany uśmiechnięta wstała i podreptała na łóżko. Zaraz po niej poszłam i ja.
Włączyłam telewizję i zaczęłyśmy oglądać film, który akurat został puszczony. Lubię akcję i romans. Wtedy nie było nudy.
- Oglądałaś kiedyś tego typu filmy? - zapytałam, próbując nawiązać jakąkolwiek rozmowę.
- Tak, takie są najlepsze. - kiwnęła głową wpatrzona w telewizję. Czyli nie tylko ja byłam fanem takiej tematyki. Całe szczęście.
- Masz jakiś ulubiony ? - ponownie zadałam pytanie. Jakoś rozmowa się toczyła, a byłam ciekawa, czy znajdziemy wspólny język.
- Tak! - krzyknęła i uśmiechnęła się do mnie. - Włoska robota. Boże, naprawdę polecam ci ten film. Mark Wahlberg jest cudowny. Oglądałaś może? - spytała podekscytowana.
- Oczywiście, że tak. To jest genialne - powiedziałam z wielkim entuzjazmem spoglądając na dziewczynę. Chyba ta znajomość będzie na dłuższą metę...
Zaczęłyśmy dyskusję na temat tego filmu. Obie byłyśmy zaoferowane tym tematem. Komentowałyśmy każdego aktora i każdą akcję.
- Mogę? - zapytała grzecznie i cicho. Uśmiechnęła się do mnie, co od razu odwzajemniłam.
- Jasne, siadaj - kiwnęłam na nią głową, by usiadła obok mnie.
- Pan psycholog jest dzisiaj w bardzo dobrym humorze. Chyba namiętna noc - mruknęła i wzięła kubek z herbatą. Zauważyłam na jej nadgarstku blizny, które skrywała pod rękawami koszuli.
- Też to zauważyłam - mruknęłam, zawieszając wzrok na jej ranach. Tiffany momentalnie je zakryła i obciągnęła rękawy jeszcze bardziej, bym nie mogła dostrzec blizn.
Nie patrzyła już na mnie. Piła herbatę, namiętnie dłubiąc widelcem w talerzu. Przy kolacji nie rozmawiałyśmy. Dlaczego ona to robiła? No tak. To ośrodek psychiatryczny dla takich osób. Zawsze musiał być powód, ale nie widziałam sposobu w rozwiązywaniu spraw cięciem się.
Zawsze byłam przeciwna okaleczaniu się. Jak dla mnie było to conajmniej chore. Ale takie osoby potrzebują pomocy.
I właśnie tutaj ją dostawały. Jeszcze raz przyjrzałam się dziewczynie. Można jej było zazdrościć urody. Odwróciłam głowy, kiedy na stołówkę wprowadzono mężczyznę w kajdankach.
Wszystkie rozmowy ucichły, a czas jakby się zatrzymał. Wszyscy patrzyli na wysokiego faceta prowadzonego przez trójkę strażników. Chwilę później rozległy się dość głośne szepty. Większość osób powróciła do swoich poprzednich zajęć, ale dalej trzymano dystans od mężczyzny. Kiedy ten przechodził obok naszego stolika, spojrzał na mnie. Wyglądał na bardzo niebezpiecznego. Od razu wzbudził we mnie strach. Patrzył prosto w moje oczy, a na jego twarzy pojawił się olbrzymi i obleśny uśmiech. Skrzywiłam się i postanowiłam wyjść.
- Tiffany ja już będę iść... - wybełkotałam pośpiesznie wstając z miejsca.
Nie usłyszałam, co odpowiedziała, bo uciekłam stamtąd. Chciałam być w pokoju. Głód przeszedł. Zastąpił go strach. Czemu teraz to wszyscy skupiali na mnie uwagę? Akurat ci wzbudzający grozę. Wbiegłam na piętro i tym samym tempem kierowałam się do swojego pokoju. Wtedy właśnie wpadłam na twardy tors czując znane perfumy...

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 5

*Harry*
Opadłem z Abigail na łóżko. Nie sądziłem, że będę miał takie miłe przywitanie w domu. Stanęła w holu w seksownej bieliźnie. Nie marzyłem o niczym innym jak o tym, żeby ją przelecieć. I wylądowaliśmy tu. Nasze ciała były już bardzo rozpalone, a ja z każdą sekundą pragnąłem Abigail coraz bardziej. Całowałem ją zachłannie po ustach, szyi, a później po piersiach. Pragnąłem tego. Bardzo. Na to wygląda, że ona też. Nie chciałem się kłopotać z jej koszulką, więc ją po prostu zerwałem.
- Jesteś moja, wiesz to prawda? - wysapałem do jej ucha. Przesuwałem rękoma po jej udach. Co chwila zahaczałem o koronki bielizny. Była piękną i pociągającą kobietą. Może jedynie namiętność nas łączyła? Nigdy nie padły słowa "Kocham cię" od żadnego z nas.
- Wiem - powiedziała szybko oddychając. Widziałem w jej oczach ten tajemniczy błysk, który towarzyszył jej zawsze podczas naszego stosunku.
Uśmiechnąłem się do niej łobuzersko i namiętnie pocałowałem.
Nie znałem umiaru. Nie ominąłem żadnej części jej ciała. Wszędzie obdarowałem ją pocałunkami. Zostawiłem kilka malinek. Czasami bardzo ją denerwowały. Trudno. Przeżyje. Jęknęła głośno, kiedy moje usta znalazły się przy jej kobiecości. Mmm była wilgotna. Dla mnie. Musiałem jej spróbować. Delikatnie przejechałem językiem z góry na dół, po czym zatoczyłem kółko. Wiła się na łóżku i jęczała, gdy to robiłem. Zupełnie tak jak uwielbiała.
Powtórzyłem swój ruch i włączyłem w to palce. Delikatnie, ale z pazurem włożyłem w nią dwa i zacząłem poruszać. Słyszałem jej głos, który był istną muzyką dla moich uszu. Wbijała palce w miękkie poduszki rozrzucone na łóżku. Uśmiechnąłem się odrywając usta od jej cudownego skarbu. Prawie doszła. Na więcej nie pozwoliłem. Przesunąłem się do góry i przejechałem palcami po jej dolnej wardze.
 - Obliż - wymruczałem, przesuwając ustami po jej szyi.
Posłusznie otworzyła buzie i zaczęła ssać. Wyglądała rozkosznie, chociaż wkurzyła by się, gdybym jej tak powiedział. Nie lubiła takich 'słodkich' określeń. Była kobietą z pazurem. Wolała to robić na dziko lub ostro. Nie inaczej. Choć wolałbym raz dla odmiany zrobić to romantycznie... cóż. Pomarzyć można, prawda? Westchnąłem cicho. Miałem nadzieję, że kiedyś nadarzy się okazja. Na razie mi odpowiadało. Lubiłem jej igraszki. Zabrałem palce i wpiłem się w słodkie usta Abigail. Miałem ochotę być w niej. Zaraz, teraz, już. Nie miałem zamiaru czekać dłużej, więc pośpiesznie zdjąłem pozostałe ubrania z pomocą dziewczyny. Gdy tylko byłem nagi, rzuciłem się na nią ponownie i znów zacząłem całować.Od szyi, pomiędzy piersiami, aż po kobiecość. Była gotowa. Kompletnie gotowa, aby mnie przyjąć. Obróciłem nas i to Abbie była na górze. Odgarnęła brązowe, długie włosy do tyłu i oparła ręce o mój tors.
- Tabletki? - spojrzałem na nią, łapiąc jej biodra. - Brałaś kotku?
- Tak. Jak zawsze - odparła, przejeżdżając dłońmi po mojej urzeźbionej klatce piersiowej. Lubiła ten widok. Wiedziałem o tym.
Podobało jej się to, że dbałem o sprawność fizyczną. Że ćwiczyłem. Miałem dla kogo.
- Nabij się maleńka - mruknąłem nie mogąc dłużej wytrzymać.
Chwyciła mojego sporego przyjaciela i bardzo mocno nabiła się na niego. Zawyła jednocześnie z rozkoszy i bólu, jednak zaczęła poruszać swoimi biodrami, co wprawiło mnie w błogi stan. Uwielbiam jak była na gorze. Wchodziłem wtedy do końca. Przesuwałem po jej plecach rękoma. Nasze oddechy były szybkie i mieszały się ze sobą.
Abigail zaczęła się coraz szybciej poruszać i już wiedziałem, że już dochodziła. Ja również zaczynałem czuć jak fala przyjemności kumuluje się najpierw, a później rozchodzi po całym moim ciele. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Opadła na mnie, krzycząc moje imię, co brzmiało wspaniale. Zresztą jak zawsze. Przykryłem nas kołdrą. Nie zamierzałem wstawać.
Czułem się teraz najszczęśliwiej na świecie. Tak bardzo cieszyłem się, że mam taką cudowną żonę, która wie, jak mnie zaspokoić i kiedy.... To skarb. Nikomu jej nie oddam...Na pewno nie Marcusowi. Nie będzie tak łatwo. Chciałem zdobyć, to co on miał, ale nie za taką cenę. Pocałowałem Abbie w skroń i położyłem ją obok siebie. Może chwila drzemki. Później musiałem chłopakom zdać relację ze spotkania. To będzie ciężkie, bo w zasadzie nic z tego nie wyniosłem, ale to wszystko przez naszego byłego szefa... W pewien sposób cieszę sie, bo jestem na pewno lepszą osobą na to stanowisko, niż on. To wiem na sto procent.
Ale też wiem, że on ma mnie w garści, co było bardzo frustrujące. Musiałem ułożyć plan. Tylko jak? 
*Nannine* 
Obudziłam się następnego ranka. Tak powiedział doktor Tomlinson. Byłam nieprzytomna godzinę, a potem po prostu zasnęłam. Ciekawa jestem tylko, co się stało z tamtym dziwnym mężczyzną. Zniknął? Zostawił mnie na ławce nie przytomną? Może mnie zaniósł do budynku? Nie mam pojęcia, ale jestem bardzo ciekawa.
Leżałam w kolejnym, białym pomieszczeniu. Było ich tu tysiące, więc niczym się nie różnił. Tak samo wyposażony, takie same kolory...
Wiedziałam jedynie, że to nie był mój pokój. Tutaj nie było moich rzeczy, a sprzęty medyczne. Do ręki podpięto mi kroplówkę. Wzdrygnęłam się, widząc wenflon. Okropne. Nienawidziłam igieł. Rurek. Krwi. Coś ohydnego. Zamknęłam oczy, czując ze światło jarzeniówek bardzo mnie męczy. Nie wiedziałam, czy już mogłam wstać. Przecież miałam lekcje. Poirytowana prychnęłam pod nosem i rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, czym mogła bym kogoś tu przywołać. Na szafce obok zobaczyłam coś jak pilot? nacisnęłam zielony guzik i chwilę później w drzwiach ujrzałam lubianą panią doktor.
- Witaj Nan - uśmiechnęła się zmęczona i podeszła do mojego łóżka. Chyba nie spała całą noc. - Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Wystraszyłaś nas.
- Em... myślę, że tak. Ale powiedz mi. Gdzie wy mnie znaleźliście? - spytałam analizując wszystko, co się ostatnio wydarzyło.
- Chyba jakiś pacjent cie przyniósł. Nie wiem - pokręciła głową i spojrzała na monitor od łóżku. - Louis wspominał ze jakiś mężczyzna. Nie dopytywałam.
- Ach... rozumiem - odparłam zmieszana.
Czyli jednak nie jest takim złym, za jakiego go miałam, chociaż... nic o nim nie wiem. Groził mi. Pamiętam to dobrze. Nie chcę, żeby tu wracał. Przez niego musiałam zobaczyć matkę, a teraz czuć tą obrzydliwą igłę w swojej ręce...Wspominałam, że mnie to brzydzi? Nie wytrzymam z tym dłużej...Skrzywiłam się i doktor musiała to zauważyć. Błagam, niech mnie odłączą. Chciałam już wrócić do swojego łóżka. Poza tym miałam sesję z psychologiem. Może on mi wyjaśni, co ten facet tu robił. Chociaż...Nie. Nie powinnam o tym myśleć i się przejmować. To jedynie niepotrzebne nerwy. Kobieta podeszła do mnie i podała szklankę wody.
- Wypij, dobrze? Chcesz już wrócić do siebie? Nie masz zawrotów głowy? - zapytała delikatnie.
- Nie. Wszystko w porządku. Mogę już wrócić do siebie? Na prawdę nie chcę tutaj siedzieć. Nie lubię igieł - poinformowałam upijając łyka cieczy ze szklanki.
Wolałam swoje cztery ściany, niż to. Niby i tak było biało, ale miałam tam swój pamiętnik i książki. Tego mi było trzeba. Zapomnienia o tam tej sytuacji, pogrążenia się w historiach pisarzy. To jedyne, co ratowało mnie przed samotnością lub nadmiarem problemów,kłopotów i innych. Zawsze, gdy miałam swoje humorki lub nie chciałam z nikim gadać, to wsadzałam nos w książki i czytałam, póki nie usypiałam. Był to mój mały świat.
Książka i ja. Nic więcej. Mój jedyny ratunek. Gdy doktor odprowadziła mnie do pokoju i upewniła się, że wszystko dobrze, wyciągnęłam spod poduszki pamiętnik. Czas to wszystko opisać. Nie wiedziałam, jak to działa, ale pomagało. Mogłam się wyżalić, chociaż nikt nie mówił mi co mam robić. Mogłam wracać do wspomnień, lecz tego nie robiłam
Chyba nie chciałam. A może to był strach.
Wzięłam długopis oraz głęboki oddech. Byłam gotowa, aby spisać swoje przemyślenia.
"Drogi pamiętniku,
Obudziłam się dzisiaj nie w swoim łóżku. Ostatniego dnia zemdlałam przez duszności oraz obraz mamy z tam tego wieczora. Wiesz, że nie lubię tego wspominać. Wcale nie chciałam o tym myśleć. Przyszło samo. Dręczy mnie tożsamość lekarza, który kazał zachować mi poufność. Zupełnie nie wiem co tu robił. Nie chciał, żebym komuś zdradziła, że tu był. Wystraszył mnie, czego efektem było to całe zajście. Mam nadzieję, że więcej nie wejdę mu w drogę. Tak będzie lepiej. Nie wydaje się być przyjaznym gościem. Mimo tego, że jest lekarzem. Może jakimś specjalnym, bo kazał zaprowadzić się do izolatki. Doktor Louis uprzedził, abym tam nie chodziła. Podobno zamknęli jakiegoś przestępce, ale wylądował tutaj jako wariat. Oh...czy ja to właśnie napisałam? Wariat...Ale ja nie jestem wariatką? Jak myślisz? Nie chcę być wariatką..."
Nagle usłyszałam donośne pukanie. Zdziwiłam się, ponieważ nie było to pukanie do drzwi, ale do okna. Zdezorientowana i lekko przerażona, próbowałam wyjaśnić sobie, że to może jakieś zwierze. Niestety zaraz znów powtórzył się ten sam dźwięk, co zaprzeczyło mojej teorii. To nie mogło być zwierze... Zamknęłam pamiętnik i wsunęłam go pod poduszkę, po czym ostrożnie wstałam z łóżka i lekko pochylona, nieufnie dążyłam do źródła hałasu. Zmrużyłam oczy, by lepiej ujrzeć coś, co mi przeszkodziło chwilę temu. Wyciągnęłam rękę na wprost siebie i szybkim ruchem odsunęłam na bok firankę. W pierwszej chwili nic nie zobaczyłam, ale zaraz dostrzegłam postać siedzącą na gałęzi tuż pod moim oknem. Jedną ręką zakryłam usta, by przypadkiem nie wydostał się z nich krzyk przerażenia. Oczy otworzyłam szeroko, będąc w szoku i obserwowałam punkt mego zainteresowania. Nagle istota pomachała mi jedną ręką, a ja mimowolnie odeszłam o krok w tył. Bałam się. Bałam się tego, czego nie znałam. Jednak wiedziałam, że muszę jakoś postąpić. Stchórzyć? Nie. To nic nie da. Muszę wreszcie się przełamać.
Po krótkiej walce samej ze sobą, postanowiłam uchylić okno i sprawdzić, co się wydarzy. Jedynym plusem było to, że osłaniały mnie jeszcze kraty, więc nic złego nie powinno się stać. Złapałam za metalową klamrę i pociągnęłam ją ku górze. Okno nieco się uchyliło, a ja szybko usłyszałam ciężki oddech postaci.
- K-kim j-jeste-eś? - wybełkotałam bacznie obserwując rozmówcę.
- Nie ważne - odparł obojętnym, chłodnym tonem. - Nie interesuj się. Nie wiem jak to zrobisz, ale masz zrobić wszystko, abym mógł wejść niezauważalnie do środka. Muszę z kimś porozmawiać - zrobił pauzę. Zmrużyłam oczami, zaciskając palce na parapecie. Co miałam zrobić? Posłuchać  go? Walczyłam z myślami, gdy on znów zaczął mówić. - Nie zawiedź mnie Sunshine.
Bez słowa zamknęłam okno i wyszłam z pokoju. No i co ja mam zrobić? Myśl dziewczyno, myśl! - powtarzałam sobie w głowie niczym mantrę. Jedyne pomieszczenie, gdzie nie ma krat w oknach to pokój lekarski. Jak niby mam tam wejść jak gdyby nigdy nic i jeszcze wpuścić przez okno tego doktorka? Ugh...
Truchtem pobiegłam do pożądanego pomieszczenia. Zapukałam delikatne do drzwi, a kiedy nikt mi nie odpowiedział, ani nie otworzył, postanowiłam sama wejść. Najpierw upewniłam się, że nikt mnie nie widział, a następnie szybko przecisnęłam się do środka przez lekko uchylone drzwiczki. Podeszłam do pierwszego lepszego okna i powoli je otworzyłam. Rozejrzałam się na boki, a kiedy spostrzegłam postać siedzącą dalej na tej samej gałęzi, zapukałam w parapet. Lekarz obrócił się w moją stronę, a ja machnęłam mu ręką, by przyszedł właśnie tutaj. Cofnęłam się do wnętrza pomieszczenia i cierpliwie czekałam na to, aż zielonooki mężczyzna wdrapie się do środka.
Wskoczył do pomieszczenia tak sprawnie, jak pantera. Odsunęłam się momentalnie. Zamknął okno, a ja obserwowałam każdy jego ruch. Wydawał się spokojny. Opanowany. W końcu podszedł do mnie. Natknęłam się na ścianę. Nie rozumiałam. Miałam go jedynie tutaj wpuścić. Przyjrzał mi się i zwilżył dolną wargę językiem, co od razu zauważyłam.
- Dziękuję, dzielna dziewczynka - wymruczał, przybliżając się jeszcze bardziej.
Czarna koszula idealnie dopasowana do jego mięśni. Podwinięte rękawy, które pozwalały ujrzeć liczne tatuaże. Wow, dużo. Chciałam się odezwać, lecz usłyszałam szmer na korytarzu. Ktoś właśnie zamierzał tu wejść.
Spanikowana zaczęłam myśleć nad ucieczką, kiedy lekarz wpuszczony przeze mnie, odsunął się i szybkim krokiem stanął za drzwiami, które się otworzyły. Do środka wszedł doktor Tomlinson, przeglądając jakieś dokumenty. Podszedł do biurka, ale wtedy zauważył mnie.
- Nannine? - zmarszczył brwi, patrząc w moje oczy. - Co tu robisz? Coś się stało? Dalej jest ci słabo? - zadał kilka pytań, zabierając teczkę z biurka.
- Yyy... tak, właśnie szukałam pani doktor, żeby mi pomogła - skłamałam, karcąc się za to w duszy. Musiałam okłamać najbardziej 'bliskich' mi ludzi. Bliskich w sensie, iż pomogli mi więcej niż ktokolwiek wcześniej w moim życiu.
- Doktor Pietrovna jest na korytarzu i rozmawia z jednym z podopiecznych. Jeśli znów coś będzie nie tak, niezwłocznie zgłoś to - powiedział uważnie mi się przyglądając.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i po prostu wyszłam z pomieszczenia.
W końcu miałam tylko wpuścić tego mężczyznę, a nie niańczyć go, prawda?
Podeszłam zwinnym krokiem do lekarki i uśmiechnęłam się delikatnie, by dać jej znać, że chcę porozmawiać TYLKO z nią.
Po chwili do mnie podeszła. Wskazała ręką na krzesełko przy ścianie. Usiadłam razem z nią. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie czułam się źle. Może trochę przez to, że okłamałam jej narzeczonego, ale musiałam. Inaczej nie udałoby mi się wpuścić tego mężczyzny. Byłam też ciekawa, czy doktor w końcu go zauważył. Ale przecież byli po fachu. Miał mieć pretensje, że ten wykonuje swoją pracę?
- Nan, jutro zajęcia będziesz miała normalnie - brunetka położyła delikatną dłoń na moim kolanie. - Nie możemy pozwolić, abyś zaprzepaściła szanse edukacji. Chciałaś coś ode mnie? Mogę ci jakoś pomóc, bo w zasadzie, ja mam do ciebie pewną prośbę - zerknęła na mnie z uśmiechem.
- Em... w zasadzie, to było mi troszkę słabo, ale teraz gdy siedzę, jest w porządku - wymamrotałam zachowując kamienną twarz.
Spojrzała na mnie zaniepokojona. Chwile później zbadała mój puls. Zorientowała się, że wszystko jest w porządku, więc ja tez byłam oto spokojna. Zagryzłam wargę i spuściłam głowę. Kolejne kłamstwo dzisiejszego dnia.
- Nan - pani doktor ścisnęła lekko moje kolano. - Chciałabym od ciebie rady - poprosiła nieśmiało. - Jesteś młoda, czytasz dużo tych magazynów młodzieżowych i znasz się na trendach. No, wiesz co może się podobać mężczyzną, a Louis jest ode mnie młodszy - bawiła się nerwowo końcem rękawa od białego fartucha. Pierwszy raz widziałam ją taką zdenerwowaną. - Idziemy na randkę w sobotę i nie wiem co mam ubrać. Mam zdjęcia sukienek, które są w mojej szafie, ale to chyba nie to..
- O matko, ale będzie fajnie! - krzyknęłam bardziej entuzjastycznie, niż miałam to w zamiarze, jednocześnie przerywając kobiecie. Złapałam lekarkę za rękę i pędem pobiegłam do siebie do pokoju.
Wskazałam lekarce, by usiadła u mnie na łóżku i wyciągnęła zdjęcia swoich sukienek, a ja w tym czasie wyjęłam parę magazynów modowych.
Miała zupełną rację. Wszystkie sukienki jakie miała były bardzo poważne i zdystansowane. Trzeba było to zmienić. Pan Louis nie wyglądał na sztywniaka. Czasem pozwalał mi, poznać siebie od tej drugiej strony.
Tak więc przewertowałam wszystkie gazety, nie zatrzymując się na żadnych długich sukniach. Wreszcie znalazłam coś, co idealnie podkreślało typ urody pani Pietrovnej, nie pokazywało zbyt wiele, ale też nie kryło dużo. Była to średniej długości czerwona sukienka bez ramiączek z pięknie pomarszczonym materiałem na biuście, który w samym środku schodził się do jednego punktu, który ozdabiał prostokątny, pionowy i przejrzysty biały kamień.
Zrobić do tego odpowiedni makijaż i pan Tomlinson oszaleje z zachwytu.
Podobało mi się to, co znalazłam. Zauważyłam, że pani doktor, również była zachwycona. Przyglądała się sukience z delikatnym uśmiechem. Pokiwała głową.
- Dziękuję - pocałowała mój policzek, czym byłam mile zaskoczona. - Będzie idealna. Cudowna. Co byś chciała? Chcę się odwdzięczyć za radę.
Hm... tego się nie spodziewałam. Czego ja mogłabym chcieć? W zasadzie, to jest taka rzecz.
- Em... no więc... zna pani jakąś miłą osóbkę w moim wieku na terenie ośrodka? Nie mam z kim rozmawiać, a ostatnio naszła mnie ochota... Chociaż nie musiałabym mówić sama do siebie... - wymruczałam, bawiąc się własnymi palcami, które wydały mi się teraz bardzo interesujące.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się.
- Kogoś ci znajdę - obiecała.
Pożegnałyśmy się i kobieta wyszła. Może w końcu nie będę całkiem sama?
__________________________________
Siemka wszystkim! Jak wam minął tydzień? No bo... nareszcie jest PIĄTEK ^.^
Co myślicie o rozdziale? Jak wam się podoba ogólnie FF?
Mamy nadzieję, że emocje jakie wam towarzyszą podczas czytania są wyłącznie pozytywne.
Pozdrawiamy serdecznie!
Do następnego.
Zapraszamy na:
Vanillia
Justin Bieber Dark
Faster Than
Love Me Like You Do
Pozdrawiamy! Do następnego! <3
Papa!
POLECAMY : http://t.co/cG1FWSjMLy
Natx & Skyfallgirl

środa, 4 marca 2015

Rozdział 4

*Nannine*
Wytarłam włosy, nie starając się ich wysuszyć. Moja odporność nie była najgorsza i może nie zachoruję. Odłożyłam piżamę pod kołdrę i podeszłam do kaloryfera. Odwiesiłam mokry ręcznik na niego. Zerknęłam w okno, aby zaraz się uśmiechnąć. Nareszcie nie padało. Świeciło słońce i z tego co wskazywał termometr, było ciepło. Może zezwolą na wyjście do parku na terenie ośrodka. Zdecydowanie wolałam przebywać na świeżym powietrzu, niż ciągle zamknięta. Niby przyzwyczaiłam się do tych 'moich czterech ścian', ale zawsze wyjść, posłuchać odgłosów natury jest przyjemnie. Lubię jak delikatny wietrzyk owiewa moją twarz, a śpiew ptaków pieści moje uszy. Coś niesamowitego, co zawsze pozwala mi na chwilę wytchnienia. Nie potrzeba słów by komunikować się z naturą. Wystarczą gesty lub zwykła, cenna cisza. A ja tego właśnie potrzebowałam. Spokoju. Wtedy miałam lepszy humor i nie starałam się nawet wracać myślami do przykrych wspomnień. Dobra pogoda izolowała mnie od problemów. Bardzo dobry sposób na przetrwanie. Inaczej już dawno bym zwariowała. 
Odwróciłam się od okna i podeszłam do krzesła, na którym przygotowałam parę ciepłych skarpetek, które wolałam nosić niż trampki. Tutaj i tak było bardzo czysto. Wręcz sterylnie. Musiałam znaleźć doktor Pietrovną i zapytać, czy mogę dzisiaj wyjść. To ona wystawiała dla mnie zgody. Westchnęłam głośno, po czym ruszyłam ku wyjściu z pokoju. Nacisnęłam delikatnie klamkę, rozchyliłam drzwi i zrobiłam zbyt szybko kilka kroków do przodu. W jednej chwili wpadłam na coś lub kogoś i upadłam na podłogę z łomotem. Wszystko mnie bolało. Oszołomiona podniosłam się na łokciach i próbowałam wstać, ale jakoś marnie mi to szło. Poczułam parę rąk, które w niesamowicie szybkim tempie uniosły mnie do góry. Gdy tylko stanęłam o własnych nogach, odwróciłam się do osoby, która mi pomogła. Jak się okazało był to mężczyzna. Miał średniej długości, kręcone loki, niesamowite zielone oczy i piękne, malinowe usta. Był dość wysoki i muskularny. Przykuwał uwagę. Ubrany był w taki sam fartuch jak doktor Tomlinson. Zdziwiłam się, co ten chłopak tu robi. Przecież nigdy go tu nie było. Może jest nowy? Nie. Nie przyjmują tu nowych lekarzy od bardzo dawna. Kiedy ocknęłam się wreszcie, zorientowałam się, że patrzę się z otwartą buzią na mężczyznę. Po plecach przeszły mi ciarki. Przełknęłam ślinę i zapytałam:
- Kim jesteś?
Loczek nie wiedząc co odpowiedzieć, spoglądał wszędzie, tylko nie na mnie.
Podejrzane....Mężczyzna potarł rękoma spodnie i mnie ominął, ale zaraz zawrócił.
- Przepraszam panią. Jestem zaproszony do tego ośrodka na wizytę do specjalnego pacjenta - zamyślił się. - Proszę, może pani wie gdzie znajdę salę pacjenta, który jest pod ochroną.
Zastanowiłam się przez moment. On mógł umówić o tym facecie, o którym wspominał mi doktor Louis. Zabronił mi kręcić się na drugim piętrze przy izolatce.
Zawahałam się. Nie byłam pewna, czy mogę ufać temu facetowi. W końcu widzę go pierwszy raz na oczy. No ale skoro niby jest umówiony, to chyba ma prawo to wiedzieć...
- T-tak wiem - wyszeptałam, choć wcale nie miałam tego w zamiarze.
Mężczyzna widać troszkę się zdziwił moją odpowiedzią. Chyba ze względu na mój szept.
Spokojnym krokiem, rozmówca zbliżył się do mnie i delikatnie pogładził moje ramie. To było trochę... dziwne? Poczułam od niego dobro. To był taki gest, którego rzadko doświadczam.
Spojrzałam mu prosto w oczy i nieco się wystraszyłam widząc nie małą ciemność. Miał coś, co było ciężkie do odszyfrowania.  Cofnęłam się o krok. Czułam, że brakuje mi nieco przestrzeni. Pomyślałam o tym pacjencie. Był... groźny z tego co wiem. Tylko nieliczni mięli do niego wstęp.
- Dziękuję - wymruczał i dokładnie mi się przyjrzał.
Spuściłam głowę, czując jak na moich policzkach pojawia się rumieniec. Czemu tak bardzo zawstydzał mnie lekarz? Z lekarzami miałam kontakt codziennie. Nie powinnam tak reagować - skarciłam siebie w duchu.
- Więc gdzie jest ta sala? - zapytał, ponownie zwracając moją uwagę na siebie. Posłał mi uśmiech. - Pogubiłem się tutaj troszeczkę, a muszę koniecznie przyjść do niego z wizytacją. Śpieszy mi się - wyjaśnił spokojnie. Przytaknęłam, wyprzedzając go. Odwróciłam się. Stał osłupiały. Zachęciłam go ręką, aby za mną szedł. Po chwili doktor szedł tuż obok mnie. Przeszliśmy przez ciemny korytarz, który oświetlały malutkie lampki co kilka metrów, później wspięliśmy się po schodach, aż w końcu doszliśmy do pożądanej części budynku.
- To tutaj - wymamrotałam lekko przestraszona.
- Wielkie dzięki. Zobaczymy się jeszcze? - zapytał z nadzieją.
Nie byłam pewna co odpowiedzieć, więc tylko skinęłam głową i już miałam iść, jednak zostałam zatrzymana.
Odwróciłam się, a nowo poznany mężczyzna zbliżył się do mnie. Czułam jego oddech na swojej twarzy. Po moim ciele przeszły dreszcze, co chyba zauważył zielonooki, ponieważ uśmiechnął się delikatnie. Przeczesał palcami włosy i pochylił się. Musnął ustami mój policzek. Zaskoczona stałam w miejscu, nie rozumiejąc dlaczego obdarzył mnie pocałunkiem. Podniosłam rękę i potarłam skórę, której przed chwilą dotykał ustami. To miłe uczucie.
- Do zobaczenia - odparł zachrypniętym głosem i przeszedł obok, wchodząc do pomieszczenia za zgodą dwóch policjantów.
Zamrugałam oczami i odwróciłam się. Chyba powinnam wrócić. Nie mogłam tutaj stać. Szybko pokonałam korytarz i zeszłam na dół w poszukiwaniu doktor Pietrovnej.
Zastanawiałam się nad tym, czy powiedzieć jej o tym doktorze, którego spotkałam i nieco o niego wypytać, lecz stwierdziłam, że nie jest mi to tak bardzo potrzebne. Chciałam  tylko jak najszybciej do niej dotrzeć. Nagle zza rogu wyłonił się wkurzony doktor Tomlinson. W pierwszej chwili zignorował mnie, lecz później złagodniał patrząc na mnie i zatrzymał się tuż obok.
- Coś się stało? Potrzebujesz czegoś? - spytał z troską. Był świetnym lekarzem. Mówiłam już, prawda?
- Nic się nie stało. Chciałabym znaleźć tylko panią doktor Pietrovną - oznajmiłam miłym głosem.
- Ach, tak. Poszukaj w sali terapeutycznej numer cztery. Tam powinna być - wymamrotał uśmiechając się szeroko do mnie.
- A, dziękuję - skinęłam wdzięcznie głową i udałam się do pożądanej sali.
Po drodze minęłam kilku lekarzy oraz podopiecznych. Z nikim się tu tak naprawdę nie znałam. Nie miałam koleżanek, a co dopiero kolegów. Może kojarzyłam nieco ich imiona, ale nie kłopotałam się rozmową z nimi. Wolałam własne towarzystwo.
Kiedyś, przed śmiercią mamy miałam grupkę znajomych, ale teraz? Nie wyobrażam sobie tego. Stałam się typem samotniczki. Pozwoliłam, aby każdy się ode mnie odsunął. I nie potrzebowałam nikogo. Nie lubiłam się żalić, a jedyną osobą której o wszystkim powiedziałam był mój psycholog. Tak miało pozostać. Nie wiedziałam, czy jak wyjdę będę w stanie odnaleźć się w świecie. Nawet nie miałam gdzie iść. Żadnej rodziny, mieszkania. Mojego taty nigdy nie znałam. Zginął na wojnie. Mogłam mówić o nim z honorem.
Dziadkowie? Nie utrzymywali z nami kontaktu. Nie sądzę, aby któreś chciało mnie widzieć. Nie mogłam się narzucać. Mogliby nawet mnie nie poznać. Posądzić o kłamstwo. Ale oni powiedzieli, że mi pomogą...Weszłam po cichu do sali terapeutycznej. Nie różniła się niczym od wszystkich innych pomieszczeń. Przeważała biel. Jak w szpitalu. Doktor siedziała na fotelu przy ławie i zapisywała cos w notatka. Podniosła wzrok, kiedy podeszłam bliżej. Była w wieku doktora Louisa. To znaczy trochę starsza. Ale zazdrościłam jej urody. To naprawdę piękna kobieta. Uśmiechnęła się do mnie i wskazała na drugi fotel.
- Proszę Nan. Usiądź. Jak się dzisiaj czujesz? - zapytała.
- Całkiem w porządku. Chociaż nie pada... - odpowiedziałam lekko nieobecna i zagubiona w swoich myślach.
Popatrzyłam za okno. Świeciło piękne słońce. Tak jak dzisiaj rano. Wzrok pani doktor również powędrował do okna. Chwilę później spojrzałam znów na nią, a ona na mnie, przy czym uśmiechnęła się przyjaźnie.
Poprawiła się na fotelu i odłożyła dokumenty na mały stolik. Chyba też miała dobry humor. Ale ona ma taki przeważnie. Czasami zastanawiam się, czy coś  potrafi ją mocno zdenerwować.
- Chciałabyś wyjść na spacer? - zasugerowała domyślnie, po czym wstała. - Zrobię nam kawy - dodała zadowolona z pomysłu i podeszła do ekspresu.
- Miałam właśnie pytać panią, czy mogłabym wyjść i posiedzieć na ławce. A co do kawy, to chętnie się napije - odparłam ochrypłym głosem. Jak już wspominałam, uwielbiam kawę, a szczególnie czarną.
Wzięłam głęboki oddech i znów spojrzałam przez okno. Jakiś drobny ptaszek siedział na parapecie i przyglądał mi się. Wyglądał całkiem zwyczajnie, ale przyjaźnie. Wykrzywiał głowę na boki i ćwierkał radośnie. Był taki pełen życia. Taki... szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Wyglądał jakby chciał się bawić. Podniosłam się z fotela i ruszyłam do parapetu. Delikatnie zastukałam palcami w szybę. Dzieliły nas również kraty, ale przyzwyczaiłam się ich nie zauważać. Zaćwierkał, lecz nie odleciał. Nie bał się. Musiał tutaj często przesiadywać.
- Wyobrażasz sobie, że mój kochany Louis, wczoraj wieczorem przyprowadził do domu psa i powiedział, że on zostaje. Tak po prostu - doktor wróciła do mnie i wręczyła filiżankę kawy. Oparła się tyłem o okno. Czułam jej wzrok na sobie, gdy ja przyglądałam się ptaszkowi, dalej jej słuchając.
- Kocham zwierzęta... a fajny ten piesek? - zapytałam, patrząc jak ptaszek odleciał. Coś musiało go wystraszyć albo po prostu... zgłodniał?
Westchnęłam i odwróciłam się do kobiety. Brunetka posłała mi uśmiech.
- Bardzo fajny - pokiwała głową i na moment odstawiła filiżankę na parapet. - Tylko taki wielki - pokazała rękoma, na co się zaśmiałam. - Wykąpał go, dał jeść i oświadczył "Alan śpi z nami".
Niesamowicie cieszyłam się na myśl o psie. Współczułam tylko pani doktor, że tej nocy musiała dzielić łóżko nie tylko z narzeczonym, ale i ich nowym współlokatorem. Musiało to wyglądać co najmniej śmiesznie.
Sięgnęłam po swoją filiżankę i upiłam z niej łyka. Dokładnie taka, jaką lubię. Przymknęłam oczy i poczułam jak płyn koi moje ciało, a ciepło rozchodzi się po  skórze.
Kiedy skończyłyśmy pić kawę, założyłyśmy lekkie swetry na ramiona i pomaszerowałyśmy na plac przed ośrodkiem, który pełen był zieleni. Mnóstwo kwiatów, drzew sprawiało, że choć na chwilę można było zapomnieć o tym, że jest się w Silver, a oczy mogły odpocząć od rażącej bieli w budynku. Czułam się całkiem dobrze. Na świeżym powietrzu, czuć jak słońce ogrzewa moją twarz. Idealnie. Gdy podniosłam powieki, zauważyłam że moja towarzyszka była rozmarzona. Nie musiałam nawet zgadywać o kim tak myśli. To było jasne. Też chciałabym się kiedyś tak bardzo zakochać. Nie widzieć świata poza tą osobą. Pójść z nią w ogień.
Być dla kogoś ważna. Mogłabym poświęcić dla miłości wszystko. Ale czy mnie to czekało? Jakiś książę z bajki na białym koniu? Na pewno nie tutaj.
Nagle poczułam ruch pani doktor. Spojrzałam na nią ponownie.
- Nan, przepraszam, ale ja muszę iść. Mam zaraz zajęcia z pacjentami. Przyślę tu kogoś, by z tobą posiedział, dobrze? - spytała wstając z ławki.
Zamrugałam kilkakrotnie, przetwarzając to, co powiedziała pani Pietrovna.
- Oczywiście. Nigdzie się stąd nie ruszę - powiedziałam lekko się uśmiechając.
Już po chwili byłam całkiem sama. Pogrążyłam się w błogiej ciszy. W pewnym sensie zażywałam właśnie szczęścia. Szczęścia, które było rzadkością jak dla mnie od długiego czasu. Nagle usłyszałam zbliżające się kroki, aż ktoś zasłonił mi słońce.
Szybko otworzyłam oczy. Myślałam, że to doktor zapomniała czegoś zabrać, lecz to nie była ona. Przede mną stał mężczyzna, któremu wcześniej wskazałam drogę. Był przebrany w czarną kurtkę.  Kontrastował z budynkiem. Uśmiechnął się nonszalancko i wskazał na miejsce obok mnie.
 - Mogę? - zapytał cicho.
Usiadłam wygodniej i spojrzałam na wprost. Ciekawa byłam tożsamości doktora, tak więc postanowiłam o to wypytać.
- Jak ma pan na imię? - spytałam nieśmiało, przerywając ciszę.
Spojrzał na mnie. Jego oczy po prostu mnie hipnotyzowały. Taka głęboka zieleń.
- Nie jest to istotne - rzucił, wzruszając ramionami. Zrobił coś, co było dziwne. Poprawił na moich ramionach sweterek i przejechał chłodnym palcami po mojej szyi, wywołując dreszcze. Później zabrał rękę i westchnął. - Jeszcze tutaj wpadnę. Ale chciałbym, abyś zachowała dla siebie to, że mnie widziałaś - wbijał we mnie ostre spojrzenie.
Spojrzałam na niego lekko skołowana. Dobrze, że w końcu nie powiedziałam pani doktor o nim. Miałabym teraz nie źle przerąbane. W tej chwili się go bałam. Wtedy przed pokojem i na zakazanym piętrze... nie. Nie mam pojęcia co się stało. Przecież on jest lekarzem. Nie może być taki dla pacjentów. Już nic nie rozumiem...
- Zrozumiałaś, sunshine? - wymruczał do mojego ucha, a dłonią przesunął po moim udzie. Zostawił Piekący, niewidzialny ślad na nim. Patrzył na mnie, jakby czekał na potwierdzenie.
Zdezorientowana i przerażona przytaknęłam szybko, a pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Nienawidziłam tego uczucia. Brakowało mi tchu, przestrzeni... powietrza.
Czułam się osaczona. Oddychałam szybko, co zauważył. Złapał moją dłoń w swoją znacznie większą.
- Sunshine, nie bój się. Słuchasz, nic ci nie grozi. Oddychaj głęboko - polecił i delikatnie mną potrząsnął.
Nie chciałam tu dłużej być. Chciałam się stąd ulotnić, zapaść pod ziemię.
Posłuchałam pana... mężczyzny i przez chwilę powolne i głębokie wdechy i wydechy pomagały, ale z czasem przestały. Pamiętałam, że przed oczami zrobiło mi się ciemno. Potem parę obrazów wyświetliło mi się w głowie. Zobaczyłam mamę. Patrzyła na mnie przepraszająco, a później...później huk. Strzeliła. Wtedy straciłam przytomność.
*Harry*
Gdy siedziałem w sali z moim szefem, czułem się nie komfortowo. Przeszywał mnie swoim lodowatym wzrokiem, który dobrze znałem. Nie lubiłem uczucia, kiedy ktoś mnie karał. Wręcz nienawidziłem. Poprawiłem fartuch i zerknąłem nerwowo na drzwi. Nikt mnie nie śledził, nie wszedł za mną. Oczywiście policjanci czekali, ale nie mieli powodów by tu zaglądać. Na razie. Miałem tylko nadzieję, że ta mała, która mnie tu przyprowadziła niczego nie namiesza i nic nikomu nie powie. Nie potrzebowałem zamieszania.
- Zostawiłeś mi wiadomość - wróciłem wzrokiem do Marcusa, który siedział na krześle z założonymi rękoma. - Więc chciałeś, abym się pojawił. Dobrze wiesz, że nam wszystkim zależy na złotym jabłku.
- Oczywiście, że wiem, że wszystkich zależy na jabłku, ale nie ma nic za darmo - powiedział nonszalancko.
Wywróciłem oczami. Byłem pewny, że będzie czegoś chciał. Zapewne wolności. Nie robił niczego dla kogoś, bo chciał pomóc. Zresztą to, co mógł mi dać, mogło przynieść fortunę. Zastanawiało mnie tylko jedno. Czy to czego chciał Marcus, było możliwe do wykonania?
Uniosłem brew i postukałem palcami w blat stołu, przy którym siedzieliśmy. Ta izolatka nie należała do najlepszych. Niewygodne, zniszczone, metalowe łóżko przykute do ściany. Wszędzie kraty i rzeczywisty brak klamki do drzwi. Wychodziło się za poleceniem. Elektronika robiła swoje.
- Czego więc chcesz, szefie? - spytałem gorzko.
- Czegoś cennego, czegoś, co jest cenne dla ciebie - odparł uśmiechając się w ten obrzydliwy sposób. Nigdy nie był uczciwy...
Pokręciłem głową. On mógł wszystko i to najbardziej mnie denerwowało. Kontrola Wszystkiego. Mógł mnie zniszczyć, albo mi pomóc.
- Masz do mnie zaufanie skoro chciałeś, abym cię zastąpił. Nie wymyślaj - grałem w jego grę. Nie miałem zamiaru nic po sobie poznać. Zacisnąłem mocniej zęby. - Załatwię ci wolność za to co dla mnie masz - zasugerowałem blondynowi. Przeniósł swoje ręce na blat stołu.
- To nie wystarczy - wyszeptał, próbując coś jeszcze ugrać. Wiedział, że ma mnie w garści.
Wstałem gwałtownie. Nie pozwolę mu...Nie. - To stad nie wyjdziesz. Masz praktycznie dożywocie - warknąłem wściekły. Nie po to tu przyszedłem.
- Chcesz, żeby Abigail była bezpieczna? - krzyknął za mną.
- Jest bezpieczna póki ty tu siedzisz. Co możesz? Cały gang stoi za mną. Nie za tobą. Tu jesteś nikim. Wariatem. Żółte papiery. To jedyne, czego się dorobiłeś - wyrzucałem z siebie raz za razem. Bylem podminowany. Nie miał prawa stawiać takich warunków.
- Jeszcze tu wrócisz - burknął rozzłoszczony.
- Tak myślisz - podszedłem do stołu i oparlem ręce o jego kanty. Spojrzałem na niego groźnie. Prychnął i spojrzał w bok. Potem po prostu wstał, momentalnie dociskając mnie do ściany.
Zapomniałem, że on nauczył mnie każdego ruchu.
- Ja to wiem. Nie zapominaj, kim jestem i gdzie twoje miejsce, szczeniaku - warknął prosto w moją twarz.
Odwróciłem głowę, próbując złapać więcej powietrza. Szarpnął mną jeszcze raz i odsunął się. Wziąłem głęboki oddech, kierując się do drzwi.
- Decyzja należy do ciebie - rzuciłem na odchodne. Później opuściłem pomieszczenie oraz budynek.
__________________________
Hejka miśki *.* !
Jak wam mija czas? Mamy nadzieję, że rozdział się wam podoba ;)
Jak widać to wszystko nie jest takie proste i na gwałt nie wiadomo, co się nie dzieje,
ale obiecujemy,że z czasem będzie coraz to ciekawiej :)
Czekamy na wasze komentarze!
Zapraszamy serdecznie na te blogi:
Vanillia
Justin Bieber Dark
Faster Than
Love Me Like You Do
Pozdrawiamy! Do następnego! <3
Papa!
POLECAMY : http://t.co/cG1FWSjMLy