- Dobra - zaczął Niall, który spojrzał na mnie. - Co robimy? Mamy punkt zaczepienia? - skierował swój wzrok na wszystkich pozostałych. - Nie wpuszczą nas do ośrodka, a na pewno już nie do samej celi Marcusa.
Pokiwałem głową i odstawiłem szklankę. To było jasne. Poza tym wszystko co wydaje się łatwe, zawsze się jedynie wydaje. A potem trzeba wymyślić sto sposób, które mogłyby być dobre, a z nich jeden idealny. To nie było łatwe zadanie.
- A co umiemy najlepiej? - Zayn rozparł się na kanapie z cwanym uśmiechem. - Umiemy kraść, czyli włamanie to jak chleb powszedni. Nic trudnego.
Uśmiechnąłem się pod nosem i prychnąłem. Może i nic trudnego, ale wszystkiego nie wzięli pod uwagę. Pochyliłem się bardziej, aby sięgnąć po teczkę leżącą na stoliku. Otworzyłem ją i wyciągnąłem plany ośrodka Silver w Bristol.
- Ten ośrodek ma bardzo dobrą ochronę - odezwałem się, pocierając palcami dolną wargę. - Alarmy, policja przy celi Mikaelsona. Na pewno chcecie ryzykować? - uniosłem brew. - Nie sądzę. Nie damy rady tam wejść tak po prostu. Nawet włamać Zayn - dodałem.
Nie byli głupi. Rozumieli o co mi chodziło. Nie chcieliśmy wpaść. Teraz Marcus miał tylko nas i na pewno nie chciał spędzić przyszłości w pokoju bez klamek, uznany jako wariat.
- Zawsze jest jakieś wyjście, nie sądzisz?
Wszyscy odwróciliśmy się w stronę wejścia do mojego gabinetu. Osłupiałem, kiedy zorientowałem się, że to Abigail.
To nie była jej sprawa. W ogóle nie powinna dowiedzieć się o tym planie. O wszystkim mogła wiedzieć, ale tylko nie o tym.
Przełknąłem głośno ślinę i zamrugałem kilkakrotnie. Moja żona idealnie posługiwała się manipulacją i pomimo tego, że nie chciałem, by wtrącała się w tą akcje, mogła mieć nie zły plan.
Poirytowany brakiem innego wyjścia, postanowiłem włączyć Abigail do tego spisku.
- Co masz na myśli? - spytałem nieco się rozluźniając. Nawet nie zauważyłem, kiedy spiąłem się na widok kobiety.
Abigail westchnęła głośno, po czym podeszła bliżej biurka i usiadła na nim.
- No jak myślisz? Harry, pomyśl trochę. Poza tym, wiesz, że mogę się przydać - wychrypiała uśmiechając się szeroko.
Pokręciłem głową i zamknąłem na chwilę oczy. Miała rację. Wiele razy pokazała, co potrafi. Ale nie chciałem jej w to mieszać z prostego powodu. Ze Złotego Jabłka mogłoby być dużo pieniędzy, a jeśli ona nam pomoże, to będzie więcej osób do podziału. Dobrze, byliśmy małżeństwem, ale z podpisaną intercyzą. Tak na wszelki wypadek. Z majątkiem wolałem nie ryzykować. Zresztą zgodziła się na to bez problemu.
Ufałem żonie, ale życie potrafi skopać tyłek.
- Cisza - powiedziałem stanowczo, gdy usłyszałem, że zaczynają dyskusję. - Musimy się dostać do ośrodka. Potrzebujemy, hm nie wiem. Identyfikatorów.
- Zaczynasz łapać, skarbie - odezwała się ponownie Abbie. - Nie pomyślałeś o tym, żeby być kimś, kto się nie wyróżnia spośród tłumu? - dokończyła, unosząc jednocześnie jedną brew.
Uśmiechnąłem się i ściągnąłem ją z biurka na kolana. Objąłem żonę, a ona oparła głowę o mój bark. To był świetny pomysł. Przecież tam roi się o pedantycznych mężczyzn w białych strojach.
- Widzisz? Beze mnie byś chyba zginął - wytknęła mi, po czym lekko się ode mnie oddaliła.
Skrzywiłem się na ten komentarz. Była pomocna, ale nie przesadzajmy. Nie była niezastąpiona. Jednakże tego wolałem jej nie mówić. Pocałowałem jedynie czubek głowy brunetki.
- Skąd weźmiemy to wszystko? I kto tam pójdzie? - spytałem, odchylając się na fotelu.
Cała szóstka wbiła we mnie wzrok. No chyba żartują...
- Harry, ty do tego doszedłeś, więc ty idziesz. Tylko masz uważać na siebie, jasne? - mruknęła obojętnie, schodząc mi z kolan i kierując się do wyjścia.
Opuściła gabinet, zamykając za sobą drzwi. Świetnie. To po co ja mam ludzi w tym gangu, jak wszystko muszę robić sam? Wstałem z krzesła i spojrzałem na Troya.
- Na jutro wszystko, co będzie mi potrzebne - rzuciłem chłodno.
- Dobra. Zaraz się tym zajmiemy - odparł melancholijnie Malik, po czym skinął na chłopaków i wszyscy wyszli.
Zostałem sam w swoim gabinecie. Czyli ustalone. Będę robił za lekarza w ośrodku psychiatrycznym. Tego jeszcze w życiu nie robiłem, ale trzeba spróbować wszystkiego. Prychnąłem cicho, dopijając alkohol w szklance. Wyszedłem z pomieszczenia, głodny i zmęczony. Moja żona zapewne kończyła ubierać choinkę i nie mogłem liczyć na to, że kolacja była gotowa. Jasne, rób wszystko sam.
- Kochanie, możesz mi pomóc? - usłyszałem głos małżonki, gdy miałem wchodzić do kuchni.
Wywróciłem oczami i cofnąłem się do salonu. Stała na krześle, usilnie próbując założyć gwiazdę na czubek choinki. Podszedłem do niej i ściągnąłem na podłogę. Sam wszedłem, aby to zamontować. Po co mi w domu choinka?
- Dziękuję - szepnęła mi na ucho uwodzicielskim tonem, gdy znów byłem na dole.
Objąłem ją rękoma, umieszczając dłonie na jej pośladki i przyciągnąłem dziewczynę zdecydowanym ruchem do siebie. Odebrałem nagrodę w postaci długiego pocałunku. Niestety po chwili musiałem go przerwać, aby mój problem w spodniach nie zaczął dawać o sobie znać. Puściłem Abbie i ruszyłem do kuchni. Jedzenie, łózko, sen. Tego potrzebowałem teraz.
Zrezygnowany otworzyłem lodówkę, by zobaczyć, na co mogę sobie pozwolić.
Była o dziwo pełna. A no tak. Byliśmy przecież na zakupach. Moja głowa dzisiaj nie funkcjonowała i pamięć zawodziła. Wyjąłem odpowiednie składniki do zrobienia sałatki na szybko. Od razu włączyłem wodę, aby zrobić herbatę. Przy nalewaniu ciepłej cieczy do kubka, coś mnie olśniło. Przecież w ośrodku pracował Louis. Kurwa! Poparzyłem się.
Postawiłem szybko czajnik w bezpiecznej pozycji i odkręciłem kran z zimną wodą, wkładając palec pod strumień cieczy. Teraz liczyło się to, by jak najszybciej dotrzeć do Louis'a i poprosić go o przysługę dla starych przyjaciół.
- Abigail! - krzyknąłem, wycierając rękę w papierowy ręcznik. Byłem podminowany swoim odkryciem. Jeśli dalej by tam pracował i nam pomógł, to jesteśmy w domu - pomyślałem z zachwytem.
- Co tam? Coś się stało, kotku? - spytała wbiegając do kuchni z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Podszedłem do niej szybkim krokiem. Tylko ona mogła to szybko załatwić. Mi zajęło by to parę godzin. Niestety, nie umiałem jeszcze obsługiwać wszystkich pomocnych programów, odziedziczonych po Marcusie. Ale niedługo zacznę naukę i będę lepszy niż on. Chociaż trochę.
- Posłuchaj mnie - spojrzałem na nią uważnie. - Musisz zdobyć numer Tomlinsona. Kojarzysz? Mój świadek na ślubie, dawna przyjaźń. Pięć lat temu - wyjaśniłem na szybko.
- No jasne, że pamiętam - prychnęła, udając zadowoloną na wspomnienie Lou.
- Zaraz się tym zajmę - dopowiedziała ze smętną miną, wychodząc z pomieszczenia.
Uśmiechnąłem się do siebie i wróciłem do przygotowywania kolacji. Moja zdolna dziewczynka. Jak to załatwi, to kupię jej coś ładnego. Należy jej się. Miałem jedynie nadzieję, że Tomlinson będzie chciał ze mną rozmawiać. Pięć lat temu przystąpiliśmy do gangu Marcusa. Powiedziałem mu o tym, licząc na wsparcie. Nie otrzymałem go. Kazał mi się więcej nie pokazywać na oczy. Przykre, ale prawdziwe. Gdybym nie potrzebował jego pomocy, nie zadzwoniłbym. Nie lubiłem się przed kimś kalać. Teraz musiałem. Stan wojenny.
Cierpliwie czekałem na powrót żony. Słyszałem jak szybko stuka zadbanymi paznokciami w klawiaturę nowoczesnego laptopa, szukając potrzebnej informacji. Cieszyłem się, że kiedy tylko o coś ją poproszę, mobilizuje się i wykonuje zadanie perfekcyjnie. Nie to, że ją wykorzystywałem. Po prostu cieszyłem się, że zawsze jest skora do pomocy.
- Już?! - wychyliłem się za drzwi kuchni i wziąłem ostatni łyk herbaty. Szklankę odstawiłem do zmywarki. - Wierzę w ciebie misiu - dodałem idąc do niej.
- Gotowe. Tutaj masz numer - powiedziała zadowolona z siebie, podając mi notatnik z zapiskiem na pierwszej stronie.
Zdecydowanie postaram się o dobrą nagrodę - pomyślałem. Spisała się.
- Dziękuję - uszczypnąłem ją w tyłek i pocałowałem w policzek. - Moja maleńka, sprytna oszustka - szepnąłem do jej ucha.
- Tylko nie oszustka - zagroziła mi palcem w zabawny sposób.
- Dobrze - kiwnąłem głową. - Złodziejka - dodałem z uśmiechem i schowałem wyrwaną kartkę do spodni.
Jutro zadzwonię. Dzisiaj nie będę go niepokoił Było późno. Kątem oka widziałem, jak Abigail wywraca na mnie oczami. Nigdy jej nie dogodzę. Taki już mój urok.
Westchnąłem głośno i podążyłem do kuchni, by kontynuować robienie sałatki. Przygotowałem nam kolację, do której w ciszy usiedliśmy w salonie. Coś mi nie pasowało. A, tak. Ta wielka choinka w kącie pokoju irytowała mnie tak bardzo, jak Niall, kiedy miał głupawkę i nie pomagał. Może i dziwne porównanie, ale u niego była to częsta sytuacja. Na dodatek to drzewko wydawało się stać tak bardzo krzywo.
- Harry, wszystko w porządku? - spytała nagle moja żona. - Jakoś dziwnie się wiercisz. Coś ci przeszkadza? - zapytała sztucznie.
- Ta choinka mnie wkurwia - warknąłem i wbiłem wzrok w talerz.
Skończyłem jedzenie w trybie ekspresowym, bo chciałem jak najszybciej się stąd ulotnić. Inaczej to drzewko wyleciało by przez okno w trymiga. Abigail nic więcej nie powiedziała. Podejrzewam, że była na mnie zła, bo pierwszy raz mnie o to poprosiła, a w końcu to jest jej najbliższe otoczenie i powinna się w nim czuć dobrze. Skoro to zielsko ma jej umilić życie, to powinno tak być. Ale jak zwykle myślę tylko o sobie i dostrzegam to zbyt późno... Czasem nie potrafię tego wyjaśnić. Nawet lepiej, że tak jest. Westchnąłem cicho i poszedłem na górę. Może jej przejdzie. Przecież zostawiłem tę choinkę w spokoju. Nie obchodziliśmy świąt, ale skoro tak bardzo chciała to ją ubrała. Trudno. Będę musiał wytrzymać kilka tygodni. Nic mi się nie stanie, jak raz ustąpię. Gdy tylko wszedłem do pokoju, poczułem jak moje powieki stają się coraz cięższe. Byłem bardzo zmęczony, a jutro czeka mnie nie mała robota. Muszę odpocząć, póki mogę. Rozebrałem się i wszedłem do łazienki. Brudne ubrania wrzuciłem do kosza na pranie. Po piętnastu minutach leżałem w łóżku i zasypiałem, wiedząc że Abbie za chwile się pojawi. Usłyszałem, że wchodzi do pokoju, a potem odpłynąłem.
~*~
- Louis, przyjacielu - odezwałem się ciepłym tonem, rozmawiając z nim przez telefon.Pokładałem w tym facecie wszystkie nadzieje, na udanie akcji. Musiało nam się udać. Musiałem spotkać się z szefem i zdobyć to, co dla mnie miał. Wiedziałem też, że będzie chciał czegoś w zamian.
- Czego chcesz, Styles? - burknął lekko rozzłoszczony tym, że znów słyszy mój głos. Chyba spodziewa się kłopotów.
Byłem, aż tak przewidywalny? Być może, ale teraz bardzo mi zależało. Musiałem go przekonać. Siła perswazji.
- Słyszałem, że dobrze ci się wiedzie. Dalej pracujesz w ośrodku Silver? - zapytałem, po czym zagryzłem wargę, czekając na jego odpowiedź.
Błagam na wszystko. Niech tam pracuje -myślałem podminowany.
- Tak, pracuję. Lepiej mów o co chodzi, póki się nie rozłączyłem - powiedział, wiedząc, że ma władzę. Niestety, ale teraz nie miałem wyjścia. Musiałem go jakoś podejść.
- Tommo, musisz mi pomóc - jęknąłem.
Był starszy, ale nigdy nie musiałem się przed nim płaszczyć.
Tym razem jednak było inaczej.
- Nie chcę się plątać w żadne twoje gierki. Mam narzeczoną. Chce z nią szczęśliwie żyć, a nie odpowiadać za twoje wybryki - wymamrotał dość szybko zdenerwowany.
Wywróciłem oczami. Co za człowiek. Miał chyba ciężki dzień. Przez kilka sekund milczałem, zastanawiając się jak wszystko ująć w słowa. Wstałem, chodząc od ściany do ściany po moim salonie. Abbie spojrzała na mnie, malując paznokcie na czerwony kolor.
- Gratuluję i życzę powodzenia, ale nie mam zamiaru cię w nic wpakować. W waszym ośrodku siedzi mój szef. Na pewno go kojarzysz. Bo gdy powiedziałem ci to nazwisko, zerwałeś naszą przyjaźń. Nie ważne. Nie rozdrapujmy starych ran - machnąłem lekceważąco ręką, czego i tak nie widział. - Potrzebuję wejść do ośrodka i spotkać się z nim.
- Nie ma mowy. Narobisz mi kłopotów, wmieszasz w jakieś gówno i ja będę za to płacić - warknął ciągnąc swoje wywody. No co za idiota... Muszę go czymś przekonać... Może pieniędzmi ?
Nie, nie. To nie przejdzie. Człowiek honoru. Od kiedy on się stał taki poważny i prawny? Niedługo go będę kanonizować po prostu. Kopnąłem w krzesło i syknąłem pod nosem. Abigail od razu skarciła mnie wzrokiem, na co opowiedziałem wzruszeniem ramion.
- Chcesz mieć spokojne życie? - zmieniłem ton i taktykę. - To mi pomożesz. Inaczej znajdę niunię, którą tak bardzo kochasz i zabawimy się. A wiesz, że nie mam problemu z sumieniem. U mnie coś takiego nie istnieje - warknąłem.
Po drugiej stronie na chwilę zapadła cisza. Musiałem trafić w słaby punkt.
- Zgoda.
_________________
Hejka miśki! Jak wam się podoba rozdział?
Mamy nadzieję, że miło się wam czytało.
Zapraszamy serdecznie na te blogi:
Vanillia
Justin Bieber Dark
Faster Than
Love Me Like You Do
Dla was to tylko chwilka, a nam zależy na blogach, w które wkładamy całe swoje serducho!
Pozdrawiamy!
Natx & Skyfallgirl