poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 3

Usiadłem w fotelu ze szklanką alkoholu. W ustach czułem jego gorycz. Mimo wszystko smakowała mi. Dzień bez tego to dzień stracony. Spojrzałem na przyjaciół, którzy zasiedli naprzeciwko. Wtrącali swoje uwagi, na czym kompletnie się nie skupiałem. Poczekałem, aż przerwą dyskusję i zwrócą na mnie uwagę. W końcu miałem czuć się jak szef, a nie piąte koło u wozu. Wypiłem kolejny łyk brązowej cieszy, odchylając głowę do tyłu. Tykanie zegara, stojącego na kominku w którym się paliło, coraz bardziej mnie denerwowało. Wkurzające urządzenie. Syknąłem pod nosem i usiadłem, pochylając się do przodu.
- Dobra - zaczął Niall, który spojrzał na mnie. - Co robimy? Mamy punkt zaczepienia? - skierował swój wzrok na wszystkich pozostałych. - Nie wpuszczą nas do ośrodka, a na pewno już nie do samej celi Marcusa.
Pokiwałem głową i odstawiłem szklankę. To było jasne. Poza tym wszystko co wydaje się łatwe, zawsze się jedynie wydaje. A potem trzeba wymyślić sto sposób, które mogłyby być dobre, a z nich jeden idealny. To nie było łatwe zadanie.
- A co umiemy najlepiej? - Zayn rozparł się na kanapie z cwanym uśmiechem. - Umiemy kraść, czyli włamanie to jak chleb powszedni. Nic trudnego.
Uśmiechnąłem się pod nosem i prychnąłem. Może i nic trudnego, ale wszystkiego nie wzięli pod uwagę. Pochyliłem się bardziej, aby sięgnąć po teczkę leżącą na stoliku. Otworzyłem ją i wyciągnąłem plany ośrodka Silver w Bristol.
- Ten ośrodek ma bardzo dobrą ochronę - odezwałem się, pocierając palcami dolną wargę. - Alarmy, policja przy celi Mikaelsona. Na pewno chcecie ryzykować? - uniosłem brew. - Nie sądzę. Nie damy rady tam wejść tak po prostu. Nawet włamać Zayn - dodałem.
Nie byli głupi. Rozumieli o co mi chodziło. Nie chcieliśmy wpaść. Teraz Marcus miał tylko nas i na pewno nie chciał spędzić przyszłości w pokoju bez klamek, uznany jako wariat.
- Zawsze jest jakieś wyjście, nie sądzisz?
UntitledWszyscy odwróciliśmy się w stronę wejścia do mojego gabinetu. Osłupiałem, kiedy zorientowałem się, że to Abigail.
To nie była jej sprawa. W ogóle nie powinna dowiedzieć się o tym planie. O wszystkim mogła wiedzieć, ale tylko nie o tym.
Przełknąłem głośno ślinę i zamrugałem kilkakrotnie. Moja żona idealnie posługiwała się manipulacją i pomimo tego, że nie chciałem, by wtrącała się w tą akcje, mogła mieć nie zły plan.
Poirytowany brakiem innego wyjścia, postanowiłem włączyć Abigail do tego spisku.
- Co masz na myśli? - spytałem nieco się rozluźniając. Nawet nie zauważyłem, kiedy spiąłem się na widok kobiety.
Abigail westchnęła głośno, po czym podeszła bliżej biurka i usiadła na nim.
- No jak myślisz? Harry, pomyśl trochę. Poza tym, wiesz, że mogę się przydać - wychrypiała uśmiechając się szeroko.
Pokręciłem głową i zamknąłem na chwilę oczy. Miała rację. Wiele razy pokazała, co potrafi. Ale nie chciałem jej w to mieszać z prostego powodu. Ze Złotego Jabłka mogłoby być dużo pieniędzy, a jeśli ona nam pomoże, to będzie więcej osób do podziału. Dobrze, byliśmy małżeństwem, ale z podpisaną intercyzą. Tak na wszelki wypadek. Z majątkiem wolałem nie ryzykować. Zresztą zgodziła się na to bez problemu.
Ufałem żonie, ale życie potrafi skopać tyłek.
- Cisza - powiedziałem stanowczo, gdy usłyszałem, że zaczynają dyskusję. - Musimy się dostać do ośrodka. Potrzebujemy, hm nie wiem. Identyfikatorów.
- Zaczynasz łapać, skarbie - odezwała się ponownie Abbie. - Nie pomyślałeś o tym, żeby być kimś, kto się nie wyróżnia spośród tłumu? - dokończyła, unosząc jednocześnie jedną brew.
Uśmiechnąłem się i ściągnąłem ją z biurka na kolana. Objąłem żonę, a ona oparła głowę o mój bark. To był świetny pomysł. Przecież tam roi się o pedantycznych mężczyzn w białych strojach.
- Widzisz? Beze mnie byś chyba zginął - wytknęła mi, po czym lekko się ode mnie oddaliła.
Skrzywiłem się na ten komentarz. Była pomocna, ale nie przesadzajmy. Nie była niezastąpiona. Jednakże tego wolałem jej nie mówić. Pocałowałem jedynie czubek głowy brunetki.
- Skąd weźmiemy to wszystko? I kto tam pójdzie? - spytałem, odchylając się na fotelu.
Cała szóstka wbiła we mnie wzrok. No chyba żartują...
- Harry, ty do tego doszedłeś, więc ty idziesz. Tylko masz uważać na siebie, jasne? - mruknęła obojętnie, schodząc mi z kolan i kierując się do wyjścia.
Opuściła gabinet, zamykając za sobą drzwi. Świetnie. To po co ja mam ludzi w tym gangu, jak wszystko muszę robić sam? Wstałem z krzesła i spojrzałem na Troya.
- Na jutro wszystko, co będzie mi potrzebne - rzuciłem chłodno.
- Dobra. Zaraz się tym zajmiemy - odparł melancholijnie Malik, po czym skinął na chłopaków i wszyscy wyszli.
Zostałem sam w swoim gabinecie. Czyli ustalone. Będę robił za lekarza w ośrodku psychiatrycznym. Tego jeszcze w życiu nie robiłem, ale trzeba spróbować wszystkiego. Prychnąłem cicho, dopijając alkohol w szklance. Wyszedłem z pomieszczenia, głodny i zmęczony. Moja żona zapewne kończyła ubierać choinkę i nie mogłem liczyć na to, że kolacja była gotowa. Jasne, rób wszystko sam.
- Kochanie, możesz mi pomóc? - usłyszałem głos małżonki, gdy miałem wchodzić do kuchni.
Wywróciłem oczami i cofnąłem się do salonu. Stała na krześle, usilnie próbując założyć gwiazdę na czubek choinki. Podszedłem do niej i ściągnąłem na podłogę. Sam wszedłem, aby to zamontować. Po co mi w domu choinka?
- Dziękuję - szepnęła mi na ucho uwodzicielskim tonem, gdy znów byłem na dole.
Objąłem ją rękoma, umieszczając dłonie na jej pośladki i przyciągnąłem dziewczynę zdecydowanym ruchem do siebie. Odebrałem nagrodę w postaci długiego pocałunku. Niestety po chwili musiałem go przerwać, aby mój problem w spodniach nie zaczął dawać o sobie znać. Puściłem Abbie i ruszyłem do kuchni. Jedzenie, łózko, sen. Tego potrzebowałem teraz.
Zrezygnowany otworzyłem lodówkę, by zobaczyć, na co mogę sobie pozwolić.
Była o dziwo pełna. A no tak. Byliśmy przecież na zakupach. Moja głowa dzisiaj nie funkcjonowała i pamięć zawodziła. Wyjąłem odpowiednie składniki do zrobienia sałatki na szybko. Od razu włączyłem wodę, aby zrobić herbatę. Przy nalewaniu ciepłej cieczy do kubka, coś mnie olśniło. Przecież w ośrodku pracował Louis. Kurwa! Poparzyłem się.
Postawiłem szybko czajnik w bezpiecznej pozycji i odkręciłem kran z zimną wodą, wkładając palec pod strumień cieczy. Teraz liczyło się to, by jak najszybciej dotrzeć do Louis'a i poprosić go o przysługę dla starych przyjaciół.
- Abigail! - krzyknąłem, wycierając rękę w papierowy ręcznik. Byłem podminowany swoim odkryciem. Jeśli dalej by tam pracował i nam pomógł, to jesteśmy w domu - pomyślałem z zachwytem.
- Co tam? Coś się stało, kotku? - spytała wbiegając do kuchni z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Podszedłem do niej szybkim krokiem. Tylko ona mogła to szybko załatwić. Mi zajęło by to parę godzin. Niestety, nie umiałem jeszcze obsługiwać wszystkich pomocnych programów, odziedziczonych po Marcusie. Ale niedługo zacznę naukę i będę lepszy niż on. Chociaż trochę.
- Posłuchaj mnie - spojrzałem na nią uważnie. - Musisz zdobyć numer Tomlinsona. Kojarzysz? Mój świadek na ślubie, dawna przyjaźń. Pięć lat temu - wyjaśniłem na szybko.
- No jasne, że pamiętam - prychnęła, udając zadowoloną na wspomnienie Lou.
- Zaraz się tym zajmę - dopowiedziała ze smętną miną, wychodząc z pomieszczenia.
Uśmiechnąłem się do siebie i wróciłem do przygotowywania kolacji. Moja zdolna dziewczynka. Jak to załatwi, to kupię jej coś ładnego. Należy jej się. Miałem jedynie nadzieję, że Tomlinson będzie chciał ze mną rozmawiać. Pięć lat temu przystąpiliśmy do gangu Marcusa. Powiedziałem mu o tym, licząc na wsparcie. Nie otrzymałem go. Kazał mi się więcej nie pokazywać na oczy. Przykre, ale prawdziwe. Gdybym nie potrzebował jego pomocy, nie zadzwoniłbym. Nie lubiłem się przed kimś kalać. Teraz musiałem. Stan wojenny.
Cierpliwie czekałem na powrót żony. Słyszałem jak szybko stuka zadbanymi paznokciami w klawiaturę nowoczesnego laptopa, szukając potrzebnej informacji. Cieszyłem się, że kiedy tylko o coś ją poproszę, mobilizuje się i wykonuje zadanie perfekcyjnie. Nie to, że ją wykorzystywałem. Po prostu cieszyłem się, że zawsze jest skora do pomocy.
- Już?! - wychyliłem się za drzwi kuchni i wziąłem ostatni łyk herbaty. Szklankę odstawiłem do zmywarki. - Wierzę w ciebie misiu - dodałem idąc do niej.
- Gotowe. Tutaj masz numer - powiedziała zadowolona z siebie, podając mi notatnik z zapiskiem na pierwszej stronie.
Zdecydowanie postaram się o dobrą nagrodę - pomyślałem. Spisała się.
- Dziękuję - uszczypnąłem ją w tyłek i pocałowałem w policzek. - Moja maleńka, sprytna oszustka - szepnąłem do jej ucha.
- Tylko nie oszustka - zagroziła mi palcem w zabawny sposób.
- Dobrze - kiwnąłem głową. - Złodziejka - dodałem z uśmiechem i schowałem wyrwaną kartkę do spodni.
Jutro zadzwonię. Dzisiaj nie będę go niepokoił Było późno. Kątem oka widziałem, jak Abigail wywraca na mnie oczami. Nigdy jej nie dogodzę. Taki już mój urok.
Westchnąłem głośno i podążyłem do kuchni, by kontynuować robienie sałatki. Przygotowałem nam kolację, do której w ciszy usiedliśmy w salonie. Coś mi nie pasowało. A, tak. Ta wielka choinka w kącie pokoju irytowała mnie tak bardzo, jak Niall, kiedy miał głupawkę i nie pomagał. Może i dziwne porównanie, ale u niego była to częsta sytuacja. Na dodatek to drzewko wydawało się stać tak bardzo krzywo.
- Harry, wszystko w porządku? - spytała nagle moja żona. - Jakoś dziwnie się wiercisz. Coś ci przeszkadza? - zapytała sztucznie.
- Ta choinka mnie wkurwia - warknąłem i wbiłem wzrok w talerz.
Skończyłem jedzenie w trybie ekspresowym, bo chciałem jak najszybciej się stąd ulotnić. Inaczej to drzewko wyleciało by przez okno w trymiga. Abigail nic więcej nie powiedziała. Podejrzewam, że była na mnie zła, bo pierwszy raz mnie o to poprosiła, a w końcu to jest jej najbliższe otoczenie i powinna się w nim czuć dobrze. Skoro to zielsko ma jej umilić życie, to powinno tak być. Ale jak zwykle myślę tylko o sobie i dostrzegam to zbyt późno... Czasem nie potrafię tego wyjaśnić. Nawet lepiej, że tak jest. Westchnąłem cicho i poszedłem na górę. Może jej przejdzie. Przecież zostawiłem tę choinkę w spokoju. Nie obchodziliśmy świąt, ale skoro tak bardzo chciała to ją ubrała. Trudno. Będę musiał wytrzymać kilka tygodni. Nic mi się nie stanie, jak raz ustąpię. Gdy tylko wszedłem do pokoju, poczułem jak moje powieki stają się coraz cięższe. Byłem bardzo zmęczony, a jutro czeka mnie nie mała robota. Muszę odpocząć, póki mogę. Rozebrałem się i wszedłem do łazienki. Brudne ubrania wrzuciłem do kosza na pranie. Po piętnastu minutach leżałem w łóżku i zasypiałem, wiedząc że Abbie za chwile się pojawi. Usłyszałem, że wchodzi do pokoju, a potem odpłynąłem.
~*~ 
- Louis, przyjacielu - odezwałem się ciepłym tonem, rozmawiając z nim przez telefon.
Pokładałem w tym facecie wszystkie nadzieje, na udanie akcji. Musiało nam się udać. Musiałem spotkać się z szefem i zdobyć to, co dla mnie miał. Wiedziałem też, że będzie chciał czegoś w zamian.
- Czego chcesz, Styles? - burknął lekko rozzłoszczony tym, że znów słyszy mój głos. Chyba spodziewa się kłopotów.
Byłem, aż tak przewidywalny? Być może, ale teraz bardzo mi zależało. Musiałem go przekonać. Siła perswazji.
- Słyszałem, że dobrze ci się wiedzie. Dalej pracujesz w ośrodku Silver? - zapytałem, po czym zagryzłem wargę, czekając na jego odpowiedź.
Błagam na wszystko. Niech tam pracuje -myślałem podminowany.
- Tak, pracuję. Lepiej mów o co chodzi, póki się nie rozłączyłem - powiedział, wiedząc, że ma władzę. Niestety, ale teraz nie miałem wyjścia. Musiałem go jakoś podejść.
- Tommo, musisz mi pomóc - jęknąłem.
Był starszy, ale nigdy nie musiałem się przed nim płaszczyć.
Tym razem jednak było inaczej.
- Nie chcę się plątać w żadne twoje gierki. Mam narzeczoną. Chce z nią szczęśliwie żyć, a nie odpowiadać za twoje wybryki - wymamrotał dość szybko zdenerwowany.
Wywróciłem oczami.  Co za człowiek. Miał chyba ciężki dzień. Przez kilka sekund milczałem, zastanawiając się jak wszystko ująć w słowa. Wstałem, chodząc od ściany do ściany po moim salonie. Abbie spojrzała na mnie, malując paznokcie na czerwony kolor.
- Gratuluję i życzę powodzenia, ale nie mam zamiaru cię w nic wpakować. W waszym ośrodku siedzi mój szef. Na pewno go kojarzysz. Bo gdy powiedziałem ci to nazwisko, zerwałeś naszą przyjaźń. Nie ważne. Nie rozdrapujmy starych ran - machnąłem lekceważąco ręką, czego i tak nie widział. - Potrzebuję wejść do ośrodka i spotkać się z nim.
- Nie ma mowy. Narobisz mi kłopotów, wmieszasz w jakieś gówno i ja będę za to płacić - warknął ciągnąc swoje wywody. No co za idiota... Muszę go czymś przekonać... Może pieniędzmi ?
Nie, nie. To nie przejdzie. Człowiek honoru. Od kiedy on się stał taki poważny i prawny? Niedługo go będę kanonizować po prostu. Kopnąłem w krzesło i syknąłem pod nosem. Abigail od razu skarciła mnie wzrokiem, na co opowiedziałem wzruszeniem ramion.
- Chcesz mieć spokojne życie? - zmieniłem ton i taktykę. - To mi pomożesz. Inaczej znajdę niunię, którą tak bardzo kochasz i zabawimy się. A wiesz, że nie mam problemu z sumieniem. U mnie coś takiego nie istnieje - warknąłem.
Po drugiej stronie na chwilę zapadła cisza. Musiałem trafić w słaby punkt.
- Zgoda.
_________________
Hejka miśki! Jak wam się podoba rozdział?
Mamy nadzieję, że miło się wam czytało.
Zapraszamy serdecznie na te blogi:
Vanillia
Justin Bieber Dark
Faster Than
Love Me Like You Do
Dla was to tylko chwilka, a nam zależy na blogach, w które wkładamy całe swoje serducho!
Pozdrawiamy!
Natx & Skyfallgirl

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 2

*Harry*
Pozwoliłem ciału odprężyć się pod ciepłym strumieniem wody. Zamknąłem oczy, a usta lekko rozwarłem. Czułem się całkiem dobrze, a ostatnie dni były ciężkie. Nawet bardzo. Zostałem wszystkim obarczony i nie łatwo jest kimś rządzić. Za coś odpowiadać. Są ludzie przeznaczeni do tego od urodzenia. Ja chyba nie przyszedłem na świat, aby być dowódcą, ale los chciał popsuć pewne plany. Reżyser życia wniósł poprawki do scenariusza i oto zostałem szefem gangu, za zastępstwo Marcusa. Przebywał teraz w ośrodku bez klamek z wyrokiem dożywotnim. Jeden pieprzony błąd i wszystko się posypało. Wiedziałem, że nie można wszystkiego przewidzieć, ale nie byłem przygotowany na taki zwrot akcji. Nagle coś się zdarzyło. Została po nas poszlaka, ślad. To powinno być usunięte, a ktoś to przeoczył. Trafił do więzienia i tak o to wszystko się potoczyło. Krótka, nużąca historia. 
Otworzyłem oczy i przeczesałem włosy palcami. Wyplułem wodę z ust, a potem zakręciłem kurek. Wystarczy tej kąpieli. Nie miałem tyle czasu. Musiałem spotkać się dzisiaj z kolegami po fachu i wszystko ustalić. Mieliśmy ważne sprawy do przedyskutowania. W zasadzie moje całe życie jest bardzo ważne, a z każdym moim kolejnym krokiem, adrenalina i niebezpieczeństwo towarzyszą niczym wierny przyjaciel. Na świecie są potrzebni ludzie dobrze, ale ci źli. Jest kolor czarny, ale i jest  biały. Zupełne przeciwieństwa. Wybrałem pierwszą barwę i tego się trzymam.
Opuściłem kabinę prysznica i sięgnąłem po miękki ręcznik leżący na koszu do prania. Moja żona najwidoczniej wczoraj sprzątała, bo wszystko było świeże. Miałem na myśli pościel, ręczniki, nawet zasłony w oknach. Prawdopodobnie kosmetyczka nie miała czasu. Może to i lepiej. Zrobiła coś pożytecznego. Chociaż nie mogę powiedzieć, że nic nie robi. Abigail pełniła ważną funkcję w życiu gangu. Pomagała nam i odwalała dobrą robotę. Umiała świetnie negocjować oraz manipulować słowem. Najczęściej przebrana uwodziła nasz cel, a my przystępowaliśmy do akcji, lub też zostawialiśmy na jej barkach wszystko, a ona wracała osiągając poprzednio sukces. Zdolna dziewczyna. Z charakterem. Czasami bardzo mnie to denerwowało. Lubiła mi się stawiać, czego ja nie lubiłem. Ale za to znała mnie jak nikt inny i zawsze wiedziała, gdzie uderzyć. Niestety to było moją słabą stroną. Nie powinienem pozwolić nikomu, aż tak głęboko zajrzeć w wewnątrz siebie. To ryzykowne, bo wtedy może wszystko co wie wykorzystać przeciwko mnie w ostatecznym ataku. Popełniłem błąd, ale była moją żoną i ufałem, że do tego nie dojdzie. Że to, co nie powinno ujrzeć światła dziennego, nie ujrzy go. 
Założyłem czyste bokserki, a potem szybko wsunąłem na nogi czarne spodnie. Zapiąłem pasek przyglądając się zaparowanemu lustrze. Ciężko było coś zobaczyć, więc otworzyłem drzwi do sypialni. Wysuszyłem włosy, bo przez ich długość, wiedziałem, że same szybko tego nie zrobią. Jednakże nie miałem sumienia iść do fryzjera. Przywiązanie i urok osobisty. Gdybym zmienił wygląd, nie czułbym się że jestem tym kim jestem. To tak...jakby ubrali mnie w różowy podkoszulek i kazali chodzić po mieście. Nie byłbym sobą, tylko kimś, kogo musiałbym udawać. A po co w życiu udawać? Najlepiej nam jest, gdy gramy samych siebie. 
Wyszedłem z łazienki, nucąc pod nosem piosenkę, którą usłyszałem wczoraj w radio. Dzisiaj humor długo mnie nie opuści. Chociaż mogę się mylić. Wystarczy, że ktoś bardzo się postara, aby go zepsuć. A to było możliwe. Przeszedłem do garderoby, gdzie połowę pomieszczenia dzieliłem z Abbie. Miała tyle ubrań, że dziwiłem się iż one się tutaj mieszczą. Ciągle kupowała coś nowego, ale chodziła w tym, więc nie robiła tego bezcelowo. Zresztą gdy wymieniała garderobę, oddawała ciuchy na dom dziecka. Nie to, żeby moja zona była wolontariuszką, czy matką Teresą, ale ani ja, ani ona nie lubiliśmy nic marnować. Cieszyłem się, że i w tym przypadku nie zawodziła. Ściągnąłem z wieszaka czarną koszulę i założyłem ją na ramiona, od razu zapinając guziki. Tym sposobem zakryłem wszystkie widoczne tatuaże. Dzisiaj wyjątkowo nie rozpiąłem dwóch górnych guzików, zostawiając na pokaz jaskółki wytatuowane na klatce. Może spędzę dzień z żoną na mieście, a ona nie reaguje na to przychylnie. To bardzo zazdrosna kobieta. Ale ja tez. Mimo, że nasz związek był dosyć luźny, to kochałem ją i nie lubiłem, gdy obcy facet oglądał się za nią, gdy szła w krótkiej sukience, ukazując szczupłe, długie nogi. Ten widok przeznaczony był dla mnie i czasem dla moich kolegów z gangu.
- Witaj kochanie - usłyszałem brunetkę za sobą.
Uśmiechnąłem się pod nosem i poprawiając mankiety koszuli, ruszyłem w jej stronę. Po chwili kobieta była przyparta do ściany, patrząc na mnie z figlarnym uśmiechem.
- Dzień dobry Abbie - wymruczałem, przygryzając jej dolną wargę, którą zaraz puściłem. 
Żona obdarowała mnie długim pocałunkiem, zaplatając ręce na moim karku. Zsunąłem ręce po jej biodrach na seksowny tyłek, przyciągając ją bliżej. Przerodziłem pocałunek w coś zachłannego i namiętnego, co trwało, aż nam obojgu nie zabrakło powietrza. 
- Zrobiłam śniadanie - oświadczyła, odpychając mnie rękoma. Też miała trochę siły. Często chodziła ze mną na siłownię, sama miała zajęcia fitness, a na dodatek trenowała z Niallem boks. Tylko dla obrony rzecz jasna. - Chodź, bo później musimy jechać do sklepu. Skoro chłopaki przychodzą trzeba wyposażyć barek w alkohol, który ostatnio doszczętnie wypiliście. Została butelka piwa - pokiwała z politowaniem głową.
Przewróciłem oczami i podszedłem do komody, z której chwyciłem portfel oraz telefon. Najlepiej rozmawia się sącząc whisky, a że oni są już na wysokim poziomie uzależnienia, to trzeba często uzupełniać zapasy.
- Na co czekasz? - zerknąłem na nią przez ramię i wyszedłem z pokoju.
Czasem byłem dla niej zimny i chamski, ale ona nie pozostawała dłużna. Przyznam, że utemperowałem jej charakterek, tyle że nie aż tak bardzo. A jakże ona się uwielbiała ze mną kłócić. Wtedy to dopiero miałem dość. Wszystko byleby postawić na swoim. To są kobiety. Złośliwe istoty, stworzone do denerwowania mężczyzn. Chcesz dobrze - nie docenią. Chcesz lepiej - będzie gorzej. Bądź mądry i pisz wiersze. Pokręciłem głową, zbiegając po schodach na dół. Wszedłem do kuchni, czując zapach kawy i bekonu. Mmm, dobre - pomyślałem, siadając przy wyspie. 
Zabrałem się za jedzenie, a dziesięć minut później dołączyła do mnie Abbie. Usiadła obok i co chwila trącała kolanem. Posłałem jej znaczące spojrzenie, na co odpowiedziała niewinnym uśmiechem. W końcu nie wytrzymałem. Wziąłem łyk kawy, a ręką unieruchomiłem jej nogę. Ona ma za dużo niespożytej energii. 
- Coś oprócz alkoholu chcemy kupować? - zapytałem, cały czas nie spuszczając z niej wzroku.
Wzruszyła ramionami, biorąc gryz kanapki.
- Myślałam, że możemy kupić choinkę - powiedziała po chwili. 
No tak. Był grudzień. Ale oboje nie obchodziliśmy świąt, więc nie rozumiałem, dlaczego wymyśliła choinkę. Owszem dodawało to uroku. Boże, skąd u mnie są takie błahe słowa jak "urok". 
- Po co nam choinka, kochanie? - spytałem przemiłym tonem. 
Od razu wiedziała, że udaję i wystawiła mi język. Zapewne zaraz wyjaśni mi to tak, że nie zrozumiem, a w efekcie postawi na swoim. 
- Bo chcę mieć w salonie choinkę - rzuciła markotnie. - Ubierzemy ją i będzie sobie stała. Co ci przeszkadza? I tak albo siedzisz w gabinecie, albo w garażu. Albo w klubie - przypomniała.
W sumie miała rację. To ona była panią domu i spędzała tutaj dużo czasu. Pracowałem nie tylko na czarno. Miałem klub sportowy, gdzie Niall oraz wyszkoleni instruktorzy, udzielali lekcji tenisa. Tak, to była szkółka. Zamiłowanie od dziecka. Nie za bardzo lubiłem piłkę nożną. Nie fascynowało mnie latanie za okrągłym przedmiotem od bramki do bramki. Oczywiście parę razy się tam zagrało, ale to nie było to. Tenis był ciekawszym zajęciem. Pozostało tak do dziś. Gram, kiedy tylko mam czas. A czasami nie mam go wcale. Niestety.
- Pewnie, kupmy sobie choinkę. Bombek mi tu brakuje - mruknąłem, kończąc jeść.
Wstałem, żeby wstawić talerze do zmywarki. Dopiłem ostatnie łyki kawy i to również włożyłem do maszyny myjącej. Abigail zmroziła mnie wzrokiem, kiedy tylko na nią spojrzałem. Uśmiechnąłem się krzywo, zabierając kluczyki do samochodu. Razem z żoną poszliśmy do holu. Założyła czarne kozaki i zyskała parę centymetrów, lecz dalej byłem wyższy. Założyłem na jej ramiona ciepłą kurtkę, a później sam się ubrałem. Gotowi wyszliśmy z domu. 
Po dwóch godzinach chodzenia po sklepach, miałem dość. Chciałem tylko alkohol, jeden regał, parę butelek. A co? Musiałem szukać idealnej choinki, ozdób i za wszystko płacić. Chociaż to był najmniejszy problem. Było mnie stać na wymysły Abbie, ale mogła się trochę ograniczyć.
- Tak, tak. Wszystkie są piękne, ale nic nie więcej nie kupujemy. Starczy - zdecydowanie pociągnąłem ją za rękę. Wszystkie zakupy były już w samochodzie. Mogliśmy wracać. Dobrze, że land rovery to spore auta. Dzięki temu ta wielka choinka, zmieściła się bez problemu.
- Boże, jesteś tak uparty - warknęła i wyrwała rękę. - A może ja chciałam jeszcze inne bombki? Gdzie ty się tak śpieszysz?! - kopnęła w przednie koło i obeszła auto, idąc do drzwi pasażera.
- Hej! - krzyknąłem zły - Nie pozwalaj sobie, mała zołzo - upomniałem ją i spiorunowałem wzrokiem.
Wywracając oczami wsiadła, kompletnie mnie ignorując. Świetnie. Również wsiadłem i ruszyłem, wyjeżdżając z parkingu. W samochodzie panowała cisza, przerywana przez piosenki płynące z radia. Tak to żadne z nas się nie odezwało. Od razu po powrocie do domu wniosłem tę jej choinkę. Postawiłem w salonie i umywałem od tego ręce. Niech sobie robi z nią co chce. Nie obchodziło mnie to.
- Ale Harry... - chciała mnie zatrzymać, kiedy zmierzałem na górę do swojego gabinetu.
Machnąłem na nią obojętnie ręką i wszedłem do pomieszczenia. Tutaj wszystko było ze skóry i drewna. Ściany były pomalowana na szaro. Było bardzo biurowo. Lubiłem taki wygląd. Minimalizm. Nie żaden kicz. Zrzuciłem z ramion marynarkę, którą założyłem przed wyjściem do sklepu i usiadłem na dużym fotelu przy biurku. Pierwsze co zrobiłem to przejrzałem każdą wiadomość, konto i wydarzenia dnia. Musiałem orientować się na świecie. Mieć wszystko pod kontrolą, a potem planować następne, udane akcje. Teraz to wszystko było na mojej głowie, co w ogóle mnie nie cieszyło, jak już wspominałem. Ale cóż mogłem zrobić? To znaczy coś mogłem. Odwiedzić Marcusa w ośrodku w tajemnicy przed wszystkimi. To musiałem zrobić. Tylko jeszcze nie wiedziałem jak i dlatego dzisiaj spotykaliśmy się z chłopakami. Niall, Zayn, Liam, Dave oraz Troy. Cała reszta, która odwalała czarną robotę, akurat nie musiała o tym wiedzieć. Nie byli aż tak istotni.
Zerknąłem na folder "Dla Harry'ego". Skąd się to tu wzięło? Zmrużyłem oczy i nacisnąłem żółtą ikonkę. Na ekranie pojawił się obraz stworzony w paincie. Ambitnie.
"Mam klucz do złotego jabłka. Coś za coś Styles"
Wiadomość od Marcusa. Tylko my wiedzieliśmy o złotym jabłku, ale...Dlaczego nie powiedział mi, że wie jak to odnaleźć? Boże, nie miałem wyjścia. Teraz musiałem zrobić wszystko, aby dotrzeć do niego i odpowiedzi. Nie zważając na konsekwencje.
_________________________________________
Siemka wszystkim!
Życzymy każdemu naszemu czytelnikowi i czytelniczce WESOŁYCH, PEŁNYCH MIŁOŚCI WALENTYNEK. Mamy nadzieję, że nie zostaniecie samotne, a nawet jeśli, to macie nas <3 Obyście za rok świętowały to wspaniałe święto wraz ze swoją drugą połówką.
Rozdział jest specjalnie dzisiaj. Podoba się wam? Czekamy na opinię.
Zapraszamy serdecznie na:
Faster Than
Vanillia
Pozdrawiamy! Natx & Skyfallgirl.

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział 1

Zaparzyłam czarną kawę, która pachniała tak intensywnie, że mimo gorąca, pragnęłam zanurzyć wargi w ciepłej, ciemnej cieczy. Od kiedy? Od kiedy uważałam, że kawa była dobra. Moje nastawienie do niej zmieniło się tak szybko, jak moje życie po tragedii. Wiele razy moje poglądy przybrały inne punkty widzenia. Czas płynął, nastawienie zaczęło się zmieniać. Dlaczego jak byłam mała lubiłam ciastka, a teraz wolę paluszki? Czemu czarna kawa stała się lepsza niż słodkie cappuccino robione na mleku? Dlaczego moja matka podniosła pistolet i przykładając go do swojej skroni, strzeliła na moich oczach? Nikt nie znał odpowiedzi na pytania. Do tej ostatniej sytuacji także zmieniłam nastawienie. Przestałam obwiniać siebie. Nareszcie zrzuciłam ciężar winy z ramion. Chociaż część mnie dalej mówiła "to przez ciebie", próbowałam odsunąć to najdalej jak mogłam.
Ostrożnie zamieszałam łyżeczką w filiżance i odłożyłam ją do zlewu. Postanowiłam opuścić kuchnię, w której pojawiło się coraz więcej pacjentów. Nie miałam ochoty na żale, pretensje i narzekanie. Każdy ma jakiś problem. Nie byłam tutaj od rozwiązywania ich.
Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się wąskim korytarzem do pokoju. Ściany pokrywała biel. Podłogę pokrywała biel. Wszystko dookoła było bielą, łącznie z meblami i kratami w oknach. Chociaż nie. Moja kawa w białej filiżance była czarna.
Podobała mi się taka subtelna odmiana. Przeszłam jeszcze kawałek i otworzyłam drzwi z numerkiem "8". Miałam swój własny pokój. Nie chcieli ryzykować. W nocy często miałam napady histerii. Lepiej było zostawić mnie samą. W małym pomieszczeniu było niewielkie łóżko z prawej strony. Na nim biała, świeża pościel. Obok miejsca do spania stała szafka do której przymocowali lampkę. Nie można było jej przestawić. Miałam również szafę, w której chowałam ubrania kupione przez doktor Pietrovną. Raz na miesiąc dostawałam jakiś zestaw. Czasem wolałam książki niż ubrania. Co miałam z nimi robić? Tutaj wystarczyło mieć dwie pary spodni, bluzy i kilka koszulek. Niewątpliwie nie było dla kogo się stroić. Postawiłam filiżankę na szafce i z westchnieniem usiadłam na łóżku.
Przez dwa lata zdążyłam przyzwyczaić się do panujących tutaj warunków. Nie było najgorzej. Ośrodek psychiatryczny w Londynie był bardzo dobrze rozwinięty i dofinansowany. Nie czułam się tutaj jak w więzieniu. Zyskiwałam pomoc, bo nie byłam zdrowa. Tego wszystkiego...Miałam dość. Wszystkich wspomnień i pustki, która ciągle znajdowała się w moim sercu. Czternastoletnia dziewczynka została całkowicie sama, kiedy jej mama upadła martwa pod jej nogami. Tego się nie dało komuś opowiedzieć, opisać. To trzeba było przeżyć, ale nikomu tego nie życzyłam. Zamknęłam oczy i skupiłam myśli na czym inny. Doktor Tomlinson kazał, abym próbowała tej metody, zawsze kiedy będę chciała wyrzucić męczące wspomnienie. Czasami pomagało. Więc teraz pomyślałam o szkole. Nie przerwałam nauki. Będąc tutaj chodziłam na indywidualne nauczanie. Klasa zbiorowa byłaby dużym ryzykiem. Przykładałam się do lekcji, chcąc jednak coś wynieść. Nie miałam ulubionego przedmiotu. Uczyłam się, bo nauka była ciekawa. Jednakże to literatura i angielski były czymś, w czym byłam najlepsza. To przez książki. Czytałam ich bardzo dużo i nieustannie. Doktor Pietrovna stwierdziła, że jest to niegroźne uzależnienie. Zgodziłam się z nią. Byłam uzależniona od przejeżdżania palcami po delikatnych stronach, czytając kolejno zapisane litery.
Zerknęłam na cały stos lektur, który leżał na parapecie. Miałam jeszcze zapas i nie musiałam się martwić, że zabraknie mi zajęcia na przyszły tydzień. Kiedy tylko już je przeczytam, oddam do biblioteki, z której może korzystać tutaj każdy. Po co miały leżeć bezczynnie, skoro ktoś inny też mógł skorzystać. A ja zawsze mogłam do nich powrócić.
Dla jednych książki są ucieczką, innym światem. Dla mnie są nauczycielem i życiem. Bo tylko dzięki nim, wiedziałam coraz więcej o tym co działo się za ścianami ośrodka Silver w Londynie. Mogłam sobie wyobrażać z roku na rok, jak dorastają nastolatki w moim wieku, w normalnych domach. Ani trochę im nie dorównywałam. Jeśli były one jak w tych książkach, oczywiście.
Teraz też zastanawiałam się, co mogą robić siedemnastolatki. Sama tyle miałam i oprócz książek, jedyną moją rozrywkową było pisanie oraz oglądanie programów reality show w telewizorze zamieszczonym w rogu pokoju pod sufitem. Może te dziewczyny w nocy ubierały czerwone sukienki, które nie podobały się ich mamą, i wychodziły z domu, aby bawić się do samego rana. Może piły alkohol i wypuszczały z ust dym papierosy? Wszystko tak bardzo mnie ciekawiło, ale gorzej by było, gdybym już tego zasmakowało, a potem zostałabym tutaj zamknięta. Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal.
Wzięłam łyk czarnej kawy. Była gorzka, ale mocna i bardzo dobrze smakowała. Przy niej świetnie zapisywało mi się kolejne strony pamiętnika. Tak jakby kawa zatrzymywała czas i pozwalała nam na refleksję.
Więc i teraz wyciągnęłam granatowy zeszyt spod dwóch poduszek, na których spałam. Na okładce widniał czarny napis "Istniejemy póki ktoś o nas pamięta." Był to cytat z jednej z moich ulubionych książek - Cienia Wiatru. Nie zapisałam go, dlatego że mi się podobał. Zapisałam go tam, aby pamiętać, że przed śmiercią warto stać się dla kogoś ważnym i zachować się w jego pamięci.
Przewróciłam kartki i znalazłam wolną stronę. Odstawiłam filiżankę, aby wziąć długopis.
"Drogi pamiętniku, to takie błahe, że marnuję kolejne minuty swojego życia, aby coś tutaj napisać. Przecież mi nie odpowiesz. Przecież mi nie pomożesz. Chociaż może wysłuchasz.
Dzisiaj miałam koszmar. Nie spałam całą noc, a doktor Pietrovna długo przy mnie dyżurowała. Obawiała się, że z nerwów nie zacznę wymiotować, jak ostatnio. Nic takiego się nie stało, jednak nie umiałam zamknąć oczu. Bałam się. Widziałam mężczyznę, który celował we mnie bronią. Cień przysłaniał jego twarz. Wiedziałam, że jest wysoki, ale strach nie pozwolił mi skupić się na jego wyglądzie. Pamiętam, że trzęsłam się. Oddychałam szybko i wtedy usłyszałam huk. Tylko, że strzał padł za mną. I wtedy się obudziłam. Przecież to nie czas na moją śmierć. Czemu ten sen jest tak okropny, że wydaje się być realistyczny. Może mam paranoję...Nie powinnam wymyślać takich bajek. Nikt mi nie chce nic  zrobić, a to jedynie koszmary, spowodowane zmęczeniem. Tak mi się wydaję.
Teraz piję kawę. Smakuje jak zawsze. Jak gorzkie życie, z którym kiedyś będę musiała się zmierzyć, ale myślę, że jeszcze nie jestem na to gotowa. Na razie zostaję tutaj. Z dobrymi ludźmi, którzy chcą abym wyszła z depresji. To ile ona już trwa? Trzy lata...Tak, trzy lata. Boże, ten czas tak szybko płynie, a wspomnienia  tak samo świeże..."
Ktoś zapukał do drzwi. Odłożyłam pamiętnik i wzięłam do rąk kawę, która od razu ogrzała moje dłonie. Powoli do środka wszedł niewysoki, młody brunet. Doktor Tomlinson, który był moim psychologiem. Uśmiechnął się do mnie życzliwie, co odwzajemniłam.
- Dzień dobry Naninne - przełożył dwie książki z krzesła obok mojego łóżka i usiadł. - Jak się czujesz? Dzisiaj pogoda nie jest za dobra i dostałem polecenie od Anishy, aby zbadać ci ciśnienie - pokazał na granatową, małą torbę ze sprzętem. Wspomniał o swojej narzeczonej - doktor Pietrovnej.
Podwinęłam rękaw granatowej koszuli i wyciągnęłam rękę w jego stronę, uważając aby nie wylać kawy.
- Ciśnienie mi nie spadło, ale piłam to - wskazałam na filiżankę - i nie wiem, czy to jest dobry moment, aby teraz mnie badać.
- Ufam ci na słowo, więc tylko to zrobimy i sobie pójdę - zaśmiał się i odgarnął grzywkę z czoła.
Przysunął się bliżej, przystępując do badania. Przypatrywałam mu się nieśmiało. Doktor Tomlinson mógł mieć coś koło trzydziestu lat. Anisha była starsza. Sama o tym wspominała, ale wiek nie ma znaczenia, jeśli w grę wchodzi miłość. Wyjaśniła mi to przy szczerej rozmowie. Pasują do siebie i widać, że obojgu zależy na tym, aby związek przetrwał wszystko.
- I jak? - spytałam, wiercąc się na pościeli.
Mężczyzna schował urządzenie i pokiwał głową.
- Będziesz żyć - zapewnił mnie, wstając. - Muszę iść, ale pamiętaj o sesji dzisiaj. - pogroził mi palcem.
Uśmiechnęłam się do niego. Ostatnio nie przyszłam, ale naprawdę nie miałam ochoty rozmawiać. Złe samopoczucie. Doktor jednak był wyrozumiały. Nie prawił mi kazań. To mi miało pomóc, więc to nie on tracił.
- Przyjdę - kiwnęłam głową i odprowadziłam mężczyznę wzrokiem.
Cicho zamknął za sobą drzwi. Dopiłam kawę, myśląc nad tym czy każdy może zostać psychologiem. Ale chyba nie. Tutaj bardzo ważne jest słowo. Manipulacja nim. Albo ktoś cię postawi na nogi, albo zrówna z dnem. Jeśli nie chciała cię skrzywdzić, mogła pomóc. Jeśli jednak miała inne zamiary, mogliśmy się już więcej z tego nie podnieść. Doktor Tomlinson miał dar. Umiał wysłuchać każdego problemu, poradzić, a nawet znaleźć rozwiązanie. Kiedyś wyznał mi, że łatwiej jest pomóc komuś niż zajrzeć we własne wnętrze i wyrzucić na wierzch problemy. Z chwilą gdy de­cydu­jesz się sta­wić czoło problemom, prze­konu­jesz się, że możesz więcej, niż ci się zdawało. 
Wstałam z łózka i podeszłam do okna. Po szybie, niczym łzy, spływały krople deszczu, który nieustannie dudnił o parapety. Ten obraz był taki smutny. Nie mogłam tam wyjść, a stąd oglądałam przygnębiający widok świata. Kiedy to ulegnie zmianie? Kiedy piękno natury zacznie się uśmiechać? Podniosłam dłoń i delikatnie ułożyłam ją na szybie. Obserwowałam samochody, które z małą prędkością przemierzały ulicę, aby dojechać do domów. Nie śpieszyli się, uważali. Przed sobą miałam również jeden budynek. Niewielka kamienica z kwiaciarnią na dole. To tam codziennie gestem ręki witałam się z ekspedientką. Nigdy jej nie poznałam, lecz kiedyś zauważyła mnie w oknie. Wtedy patrzyłam jak ładnie układa kwiaty przed kamienicą. Uśmiechnęła się i pomachała mi, a ja to odwzajemniłam. Zawsze byłam ciekawa jak może mieć na imię. Była młodą blondynką, przeważnie chodzącą w sukienkach. Pasowało do niej wesołe i oryginalne imię. Ale chyba nie dane mi było się tego dowiedzieć.
Wróciłam na łóżko, zgarniając z małego, białego stolika książkę i położyłam się. Zagłębiłam się w lekturze na kilka dobrych godzin, zapominając o tym co mnie otacza.
_______________________
A więc mamy 1 rozdział. Jak wam się podoba?
Mamy nadzieję, że historia Nannine przypadnie wam do gustu.
Pewnie jesteście pewni, kiedy dojdzie do pierwszego spotkania naszej bohaterki z Harry'm?
Nie martwcie się. Już nie długo, ale to tyle spojlerowania.
Zapraszamy was do komentowania.
Stała zasada:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Pozdrawiamy!

środa, 4 lutego 2015

Zwiastun



Dzisiaj przybywamy do was ze zwiastunem. Mamy nadzieję, że zachęci was do czytania :D
Jutro dodamy 1 rozdział. 
Zapraszamy do komentowania i wpisywania się w zakładce 'Informowani'.
Możecie również obserwować nasze konta na tt:
@Ta_alia_a i @Skyfallgirl
Trzymajcie się miśki!

wtorek, 3 lutego 2015

Prolog

Patrzę i głęboko zaglądam Ci w oczy
Z każdym razem mój dotyk sięga coraz dalej
Gdy odchodzisz, błagam byś został
Możesz mi powiedzieć, gdy to się skończy
Czy to uczucie było warte bólu
Jesteśmy młodzi i bezmyślni
To zajdzie zbyt daleko
I pozostawi Cię w bezdechu
lub z paskudną blizną
Czy to sen? Bo ja nie chcę zostać obudzona
Ale nie będę tego pamiętać
Teraz to biegnie w moich żyłach
Nie wiem co się dzieje, ten beat jest chory
Co ja bym zrobił bez twoich przemądrzałych ust
Przyciągają mnie, a Ty mnie odrzucasz
W głowie mi się kręci, nie żartuję, nie mogę cię zdefiniować
Co się dzieje w tym pięknym umyśle
Jestem na twojej magicznej, tajemniczej przejażdżce
My tylko się starzejemy kochanie,
i myślałem o tym ostatnio.
Czy to kiedykolwiek wpędzało cię w szaleństwo,
Tak szybko jak zmienia się noc?
Wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłaś,
Znika, kiedy się budzisz,
Ale nie ma się czego bać,
Nawet, jeśli noc się zmienia,
Nigdy nie zmieni mnie i ciebie.
Widziałam, jak skradasz się po ogrodzie
Co ukrywasz?
Wybacz, proszę
Nie mów, że nic
Myślałam, że mogę ci zaufać
Byłam twoją kobietą
Ty moim rycerzem
Lśniącym towarzyszem
_________________________________
Witamy wszystkich na nowym Fanfiction o Harrym Styles'ie pod tytułem Madhouse.
Ta historia pisana jest przez Skyfallgirl znaną z wielu opowiadań takich jak : Vanillia czy Love Me Like You Do ; oraz Natx znaną z opowiadań : Justin Dark i Faster Than.
Skyfallgirl pisze jako Harry Styles, a Natx pisze jako Nannine.
Mamy nadzieję, że nowe Fanfiction przypadnie wam do gustu. Bardzo prosimy o komentarze. To dla nas wiele znaczy!
Jutro, czyli 4 lutego pojawi się zwiastun, a po jutrze rozdział 1.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ :)
Skyfallgirl i Natx
P.S. Zapisujcie się w zakładce 'Informowani' jeśli chcecie wiedzieć o nowych rozdziałach.